Page 62 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 62

Chciał poczęstować konia jakimś przysmakiem w dowód swoich przy-
          jaznych zamiarów, lecz nie miał pojęcia, jak to zrobić i nie stracić przy
          tym palców. Kostki cukru lepiły mu się w dłoni. Zrobił krok w kierunku
          zadu konia, chcąc obejść go dookoła, lecz ogier wierzgnął tylną nogą,
          niemal zwalając go z nóg. Nachman zachwiał się i zaczął powoli wyco-
          fywać się na poprzednią pozycję, cały czas mówiąc łagodnie w jidysz.
          Kiedy zbliżył się do głowy konia, wyciągnął rękę i otworzył dłoń. Koń
          pochylił łeb i pochwycił cukier mokrym, szorstkim językiem. Nach-
          man był uszczęśliwiony. Czuł, że udało mu się nawiązać kontakt z tym
          ogromnym zwierzęciem.
             Po tym doświadczeniu nauka siodłania, karmienia i prowadzenia
          konia za wodze okazała się łatwiejsza, niż Nachman się spodziewał. Przy
          następnym spotkaniu stary stajenny powiedział:
             – Libeskind, jesteś do tego stworzony, nie każdy podchodzi do konia
          tak dobrze jak ty, bez zarobienia kopniaka w tyłek albo, nie daj Boże,
          w głowę.
             W krótkim czasie Nachman dawał sobie radę z koniem bez większych
          problemów. Zawsze szeptał mu czułe słówka w jidysz i nigdy nie traktował
          go źle. Koń reagował tak, jakby jidysz był jego własnym językiem. Kiedy
          Nachman towarzyszył swojemu dowódcy przy pracy i musiał zajmować
          się koniem, podczas gdy oficer wchodził do baraków i załatwiał sprawy
          – stał dumnie, trzymając wodze i żałując, że przyjaciele nie mogą go
          teraz zobaczyć.

                                        * * *


             Siedząc przed magnetofonem, rozmyślałam nad niewiarygodnym
          szczęściem mojego ojca – instrument muzyczny! Zatrzymałam płytę
          i pomyślałam o jego namiętności do muzyki, nie tylko do słuchania,
          lecz także grania jej samemu. Kiedy nie miał instrumentu, śpiewał,
          pogwizdywał lub wystukiwał dłońmi rytm marsza. Zachichotałam,
          przypomniawszy sobie, jak zmuszał mojego brata Daniela, wówczas
          jeszcze małego chłopca, do ćwiczenia utworu Cavalleria rusticana na
          akordeonie, po czym wróciłam do słuchania.







          62
   57   58   59   60   61   62   63   64   65   66   67