Page 50 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 50

Stałam z otwartymi ustami, trzymając Davida za rękę. Ścisnął
              mocniej moją dłoń, a z wyrazu jego oczu wyczytałam, że pragnął
              pozabijać ludzi, którzy wpakowali mojego ojca do tej nory. Cela
              miała nie więcej niż dwa na trzy i pół metra, z maleńkim okienkiem
              w wąskiej ścianie naprzeciwko drzwi. Jak więźniowie byli w stanie
              przetrwać na jednej trzeciej metra kwadratowego na osobę? Można
              tylko siedzieć ze skrzyżowanymi nogami albo stać, nie ma mowy
              o tym, żeby się położyć.
                 Dyrektorka podeszła bliżej i dotknęła mojego ramienia.
                 – To więzienie zostało otwarte w 1885 roku przez cara, aby zapew-
              nić miejsce dla dużej liczby lewicowych więźniów politycznych –
              powiedziała. – Car usiłował nałożyć kaganiec opozycji, ale mu się
              nie udało, a jego przeciwnicy wzniecili rewolucję.
                 Zmusiłam się do zachowania uwagi. Przyszło mi do głowy, że
              kiedy mój ojciec został zatrzymany, więzienie było już prowadzone
              przez represyjny polski reżim, którego pułkownicy, tak samo jak
              car, chcieli wyeliminować wszystkich przeciwników politycznych.
                 – To więzienie nie wygląda na zbyt wielkie – odezwałam się. – Jak
              im się udawało wszystkich pomieścić?
                 Dyrektorka uniosła brwi.
                 – Kiedy więzienie było przeludnione i nie było już miejsca w przy-
              budówce, po prostu ich zabijali.
              Jęknęłam z przerażenia. – W 1909 roku zastrzelili sto cztery osoby
              w ciągu jednego dnia, o, tam – wskazała podwórze za oknem.
                 Zadrżałam. 1909 był rokiem narodzin mojego ojca. Trafił do tego
              więzienia dwadzieścia lat później jako młody mężczyzna. Miałam
              nadzieję, że stosunek władz więziennych do osadzonych był wówczas
              bardziej ludzki, ale nie miałam pewności i nie chciałam już więcej
              o tym rozmawiać. Chciałam tylko chłonąć atmosferę tamtej celi.

                                        * * *


             Nachman żył nadzieją, że wieści o policyjnej łapance na zebraniu
          w filharmonii rozeszły się po mieście, i że jego koledzy z Bundu przyjdą
          mu z pomocą. Pierwszym znakiem z zewnątrz był garnek klopsików, który
          matka przyniosła zawinięty w ścierki pod bramę więzienia. Nachman
          był zdumiony, że udało jej się przekazać mu paczkę, i wkrótce dowie-
          dział się, jak ogromną łapówkę musiała zapłacić. Nigdy nie dowiedział
          się, jak zdołała wyskrobać tak królewską sumę. Garnek z jedzeniem był
          jak promień słońca – stanowił pierwszy sygnał, że rodzina wie, co się
          z nim dzieje. Podzielił mięso pomiędzy lokatorów celi. Rzucili się na nie


          50
   45   46   47   48   49   50   51   52   53   54   55