Page 46 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 46

Byłam niemal pewna, że więzienie od dawna już nie istnieje, ale
              chciałam przejść się tą ulicą i wyobrazić sobie, co mógł wówczas czuć
              mój ojciec, zrozumieć, jak wpłynęło na niego to doświadczenie.
                 Krótki  spacer  obok  neobarokowego  pałacu  Poznańskiego,
              a następnie obok Akademii Muzycznej, wzdłuż drogi remontowa-
              nej z funduszy unijnych, doprowadził nas w pobliże adresu, któ-
              rego szukaliśmy; wówczas dostrzegłam gmach w kształcie litery L,
              z dwupiętrowym skrzydłem przylegającym do części trzypiętrowej.
              Był świeżo pomalowany na biało, z wykończeniami w słonecznym,
              żółtym kolorze. Mogła to być szkoła albo biuro.
                 – Ciekawe, co to za budynek? – powiedziałam, sądząc, iż wygląda
              on na zbyt nowy i zadbany, aby mógł być celem naszej wędrówki. – To
              nie może być to więzienie.
                 – Annette, myślę, że jesteśmy na miejscu – odrzekł David.
                 – Nie sądzę.
                 Podeszliśmy bliżej, aby odczytać tablicę przy wejściu: Muzeum
              Tradycji Niepodległościowych. Co to za muzeum? – zastanawiałam
              się. W tym momencie nie byłam w nastroju do zwiedzania jakich-
              kolwiek muzeów historii czy sztuki.
                 – Annette, to musi być to. Widzisz? Numer trzynaście. To właściwy
              adres – David wskazał na numer budynku, którego nie zauważyłam.
                 Nieufnie weszłam do muzeum, a David za mną. Młoda Polka sie-
              działa przy jasnym drewnianym biurku w przedsionku. Wszystko tu
              jest jasne, tak jak ludzie dookoła – sarknęłam w myślach, świadomie
              posługując się stereotypem Polaka, tak jak oni czynili to wobec
              mojej matki wiele lat wcześniej. Zwróciłam się do niej w nienagannej
              polszczyźnie pozbawionej akcentu. Uśmiechnęła się i poinformo-
              wała mnie, że istotnie, znajdujemy się w niesławnym więzieniu na
              Gdańskiej, zamienionym w muzeum dokumentującym okropności,
              jakie miały tu miejsce. Zamarłam. Mięśnie nóg zupełnie mi zesztyw-
              niały. Napięcie dławiło mnie w gardle. O Boże, to tutaj! To miejsce
              nadal istnieje, dokładnie to miejsce, gdzie wydarzyły się wszystkie
              te historie. Po chwili zapytałam, czy możemy zwiedzić muzeum.
              Kobieta spojrzała na zegarek i odrzekła, że za pół godziny zamykają.
                 – Może mogą państwo przyjść innego dnia? – zasugerowała.
                 – Nie, nie możemy. Pojutrze wyjeżdżamy, a jutro jest zamknięte
              – odparłam, podnosząc głos.
                 – Mieszka pani daleko stąd?
                 – Mieszkam w Ameryce.
                 – W Ameryce? – kobieta niemal jęknęła. – Więc co panią tu spro-
              wadza? – patrzyła na mnie, jakbym była zjawą z innego świata.
                 – Mój ojciec był tutaj więziony w 1929 roku – oświadczyłam,
              podkreślając słowo „tutaj”. Oczy kobiety zaokrągliły się, jakby nie
              potrafiła wyobrazić sobie tak starożytnej daty.


          46
   41   42   43   44   45   46   47   48   49   50   51