Page 329 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 329

Miał genialną pamięć muzyczną. Pamiętał dosłownie setki piosenek
            i tekstów, większość w jidysz, ale dla Kathleen zaśpiewałby w każdym
            języku.
               Zdecydowanie najulubieńszym miejscem taty w domu były tarasy.
            Gdy poruszanie się zaczęło przychodzić mu z coraz większym trudem,
            siedział na zewnątrz, gdzie nic nie uchodziło jego uwagi. Nie tylko obser-
            wował ptaki i małe ssaki – stał się behawiorystą.
               – Masz może niełuskane fistaszki? – zapytał mnie któregoś dnia.
               – Nie, ale jest masło orzechowe. Chcesz?
               – Nie – roześmiał się. – Potrzebne mi są całe orzeszki w łupinkach.
            Możesz mi trochę kupić?
               – Jasne, ale do czego są ci potrzebne?
               – Zobaczysz.
               Kupiłam to, o co prosił, i natychmiast o tym zapomniałam. Któregoś
            dnia po powrocie z pracy zastałam go siedzącego na tarasie. Wpatrywał
            się uważnie w zegarek, po czym przeniósł wzrok na balustradę tarasu.
               – Co robisz, Tinku?
               – Szszsz... bądź cicho. Nie przerywaj mi eksperymentu – wyszeptał.
               Wtedy właśnie zauważyłam dobrze odżywioną wiewiórkę ze wspania-
            łym ogonem, siedzącą na końcu balustrady z fistaszkiem w maleńkich
            łapkach. Jej wąsiki drgały. Na drugim końcu balustrady leżał niewielki
            stosik orzeszków.
               – Sprawdzam, jak długo zajmie jej zjedzenie orzeszka i ile czasu minie,
            zanim sięgnie po następny. Zmierzyłem już czas jej koleżance.
               – Aha – powiedziałam, zadowolona, że dopatruje się związków nawet
            pomiędzy wiewiórkami. Oprócz obserwowania wiewiórek ojciec uwielbiał
            przyglądać się różnym gatunkom ptaków, które regularnie odwiedzały
            ogród otaczający taras. Miał szczególną słabość do modrosójek błękit-
            nych i lawendowo-niebieskiego koloru ich piór, stanowiącego jego znak
            rozpoznawczy. Bardzo lubił używać go w swoich pracach, sięgał po niego
            także, wybierając koszule i swetry. Pewnego dnia zwrócił moją uwagę na
            ptaka siedzącego na gałęzi drzewa znajdującej się nad górnym tarasem.
               – Ania, kuk ojf di ojsergewejntleche bloj kolier. Popatrz na ten nie-
            zwykły błękit – powiedział w jidysz. – Gdybym tylko mógł znaleźć farbę
            dokładnie w takim kolorze.
               – Właściwie w jego piórach nie ma niebieskiego pigmentu – powiedziałam.
            – Mają taką strukturę, że światło załamuje się na nich w szczególny sposób.


                                                                         329
   324   325   326   327   328   329   330   331   332   333   334