Page 306 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 306

suchej nitki. Realizacja miała trwać wiele lat, lecz ojciec pękał z dumy
              i nie miał wątpliwości, że muzeum w końcu powstanie. Daniel i jego
              rodzina mieszkali teraz w Berlinie, zaś ceremonia wbicia pierwszej
              łopaty na placu budowy miała się odbyć w pięćdziesiątą czwartą
              rocznicę nocy kryształowej. Ojciec przekonał mnie, abym towarzy-
              szyła mu w podróży do Berlina, w taki sam sposób, w jaki stłumił
              protesty wyrażane dobitnie przez swoich przyjaciół. „Nachman,
              dziwię się, że chcesz postawić stopę w Niemczech po tym wszystkim,
              co stało się z twoją rodziną” – mówiło każde z nich, jakby tata już
              o tym zapomniał.
                 Za każdym razem, gdy słyszał wariacje na ten temat, odpowiadał:
                 – Tak, chcę coś pokazać samą moją obecnością.
                 – Na przykład co? – pytali, zirytowani jego uporem.
                 – W ten sposób powiem po prostu Ich bin do, jestem – odpowiadał.
                 Byliśmy tam więc we własnej osobie, zdecydowanie żywi, i jechali-
              śmy autobusem po Kurfürstendamm. Ojciec, który zazwyczaj mówił
              łagodnym, cichym tonem, nagle zwrócił się do mnie głośno w jidysz.
              Spojrzałam na niego zaskoczona, lecz on ciągnął dalej. Wówczas
              zauważyłam starszą, korpulentną kobietę, ledwie mieszczącą się
              na siedzeniu obok nas. Widać było, że podsłuchuje; na jej twarzy
              z kilkoma podbródkami malował się wyraz pogardy. Poprawiwszy
              swój wymyślny kapelusz, nachyliła się do ojca i zapytała go konspi-
              racyjnym tonem plotkarki z sąsiedztwa:
                 – Was für einen Deutsche Dialekt sprechen Sie? Jakim dialektem
              niemieckiego pan mówi?
                 Ojciec odwrócił się do niej i powiedział z naciskiem:
                 – Mówię w jidysz, proszę pani.
                 Musiała go zrozumieć, ponieważ wyglądała na oniemiałą, jakby
              rzucił jakieś przekleństwo. Tata nie mógł jednak powiedzieć już
              nic więcej, bo dojechaliśmy do naszego przystanku i pociągnęłam
              go za rękaw, aby skierować go do wyjścia. Kiedy wysiedliśmy, był
              w siódmym niebie.
                 –  Tak  mnie  korciło,  żeby  jej  powiedzieć,  żeby  im  wszyst-
              kim powiedzieć mir zenen do, jesteśmy, i nie mówimy żadnym
              łamanym niemieckim, tylko mame loszn, naszym ojczystym
              językiem.


                                        * * *

             David i ja nabraliśmy zwyczaju odwiedzania Nachmana każdej zimy
          na Florydzie i zabierania go na wielkie zakupy materiałów plastycznych.
          Był bardzo wybredny, jeśli chodzi o kolory i zawsze poszukiwał czarnych


          306
   301   302   303   304   305   306   307   308   309   310   311