Page 294 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 294

– Patrz, patrz – pomachałam listem w powietrzu. – To do ciebie!
             – Czemu to takie pilne? – spytał.
             – To z muzeum w Coral Gables.
             Tata od razu sięgnął po okulary i powiedział:
             – Daj, przeczytam.
             Widziałam, że jest przejęty, bo wyłączył telewizor, zamiast go ściszyć.
          Obserwowałam, jak czyta. Wpatrywał się przez chwilę w list.
             – Widzisz, odpisali – powiedział, jakby to usprawiedliwiało jego oso-
          bliwą prośbę.
             – I co o tym myślisz, Tinku? – zapytałam.
             – Co tu jest do myślenia? Muszę się brać do pracy. Gdzie położyłaś
          moje rzeczy do malowania, Aniu?
             Tydzień później nadszedł kolejny list, tym razem z Nowego Jorku.
          Już sam krój pisma emanował wyrafinowaniem: Whitney Museum of
          American Art. Nazwa muzeum budziła we mnie szacunek. Znałam ich
          ogromną kolekcję i dobrze pamiętałam moją ostatnią wizytę z mamą
          w tym muzeum. Kustosz Patterson Sims poświęcił swój czas, aby odpisać
          na mój list. Już samo to było niezwykłe, prawie niezależnie od treści
          listu; ostatecznie to muzeum, ufundowane w 1918 roku przez Gertrude
          Vanderbilt Whitney, miało eksponować prace mało znanych artystów
          amerykańskich. Nagle miałam wizję wystawy prac ojca dedykowanej
          pamięci mamy. Czułam się pewniej po otrzymaniu listu z muzeum
          w Coral Gables, dlatego tym razem otwierałam list mniej gorączkowo.
          Patterson Sims pisał:

              Pańskie prace odbieram jako zdumiewająco zaawansowane jak na
              nowicjusza na scenie artystycznej... złożone, bardziej naturalne
              kompozycje zadziwiają największą energią ze wszystkich Pańskich
              prac. Życzę Panu powodzenia na drodze artystycznej.
             Ojciec przeczytał jego list z takim samym entuzjazmem jak list
          z Miami, lecz potem powiedział zupełnie zwyczajnym głosem:
             – No, Aniu, nie musisz już pisać więcej listów. Mam już odpowiedź.
             Było to wszystko, czego potrzebował, aby rzucić się w wir malowa-
          nia z zapałem młodzieńca. Musiało to być coś takiego jak wówczas, gdy
          zakochał się w mamie – natychmiastowe, potężne zauroczenie.





          294
   289   290   291   292   293   294   295   296   297   298   299