Page 287 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 287

Wiedziałam, że bardzo nie chciałby wchodzić sam do ich mieszkania
            i byłam zszokowana nagłością tej decyzji.
               – Jesteś pewien, tato? – zapytałam.
               – Tak. Poczuję się lepiej, gdy będę patrzył na jej ocean. Wiesz, jak bar-
            dzo go kochała – odrzekł, co natychmiast przekonało mnie o słuszności
            jego decyzji.
               – Pojadę z tobą – powiedziałam.
               – Po co? Spokojnie, dam sobie radę sam.
               – Pomogę ci się zainstalować i kupię ci przybory malarskie.
               – Jakie przybory? O czym ty mówisz?
               – Pamiętasz, co obiecałeś mamie?
               – Och... – odrzekł tylko, a oczy wypełniły mu się łzami.
               Otworzył zapakowaną przez nią walizkę i dołożył do niej dwa duże
            zdjęcia mamy oprawione w ramki.
               – Okej, jestem gotów, kiedy tylko zechcesz – powiedział, ocierając
            oczy wierzchem dłoni.
               Floryda stanowiła oszałamiający kontrast wobec szarości ulic Bronksu
            pełnych stert pokrytego sadzą śniegu. Kiedy trzy tygodnie później wyszli-
            śmy z terminalu linii lotniczych Delta, zaatakowało nas jasne słońce
            i obfitość różowych niecierpków i pomarańczowych kwiatów hibiskusa.
            Był to szok dla naszych pogrążonych w żałobie dusz i antidotum na
            smutek.
               Po ulokowaniu taty w mieszkaniu i zrobieniu podstawowych zakupów
            postanowiłam wyruszyć z nim na najpilniejszą misję.
               – Chodź, Tinku – powiedziałam. – Musimy zrobić coś ważnego.
               Nie zapytał, o co chodzi, po prostu wstał z fotela i podszedł do drzwi,
            wkładając ciemne okulary, aby ukryć podpuchnięte, zaczerwienione
            oczy. W sklepie dla plastyków Easel Art Supply Store ogarnął mnie szał
            zakupów. Ojciec spacerował pomiędzy regałami, bez szczególnego entu-
            zjazmu czytając etykietki na różnych artykułach. Nie miałam pojęcia,
            czego mu potrzeba do rozpoczęcia tej nowej kariery, ale nie chciałam
            go pytać, bo byłam pewna, że potraktuje całą sprawę z lekceważeniem.
            Przeczesywałam sklepowe alejki w poszukiwaniu rzeczy, które mogłyby
            natchnąć go do malowania.
               W końcu załadowałam do wózka paletę, szpachelkę, płótna w róż-
            nych rozmiarach, środek do gruntowania, terpentynę i tubki z far-
            bami w kolorach od modrego błękitu, ulubionego koloru taty, aż po


                                                                         287
   282   283   284   285   286   287   288   289   290   291   292