Page 284 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 284

W głębi duszy sądziłam, że jest to jakiś postęp – mężczyzna wie-
              dział przynajmniej, że hasła typu „Żydzi won z Polski” są powodem
              do wstydu. Nie umknęła nam również ironia całej sytuacji: z ponad
              trzymilionowej przedwojennej populacji żydowskiej, w 1992 roku
              pozostało w Polsce jedynie 3600 osób.

                                        * * *

             Był to piąty albo szósty pobyt mamy w szpitalu Montefiore; okresy
          remisji choroby stawały się coraz krótsze. Dla kogoś nieświadomego
          sytuacji jej zarumienione policzki mogły stanowić dowód zdrowia albo
          podniecenia, nie zaś prowadzonej terapii.
             Mama była bardzo osłabiona chorobą wyniszczającą jej organizm,
          lecz usiadła na szpitalnym łóżku i poklepała miejsce obok siebie.
             – Nachman, chodź, usiądź koło mnie – powiedziała zdecydowanie. Ton
          jej głosu nie sugerował ani szczególnego smutku, ani tego, co mogłaby
          powiedzieć. Żadnych sygnałów, że chciała wydać instrukcje, które miały
          później uratować życie mojemu ojcu.
             – Okej, już idę – odrzekł, składając „New York Timesa”. Studiował
          go, kiedy myślał, że mama drzemie. Wypełniał rozmową wszystkie
          godziny spędzane w szpitalnej sali. Nic ciężkiego, nic poważnego,
          po prostu zwykłe rozmowy w ich ojczystym jidysz, dzięki którym
          wszystko wydawało się normalne. Nachman był mistrzem w oszu-
          kiwaniu samego siebie, że mama wyjdzie z choroby i znowu będzie
          zdrowa. Był głuchy na prowadzone przeze mnie codziennie rozmowy
          z lekarzami. Stan mamy pogarszał się; wszystkie możliwości farma-
          kologiczne w leczeniu jej białaczki zostały wyczerpane. Mama była
          tak zdeterminowana, aby wyzdrowieć samą tylko siłą woli, że ojciec
          uwierzył, iż jej się to uda. Wygładził kołdrę i usiadł nieśmiało na
          brzegu łóżka. Była bardzo krucha, uważał, aby nie sprawić jej żadnego
          dyskomfortu.
             – Popatrz na mnie, Nachman.
             – Oczywiście, że na ciebie patrzę. Gdzie indziej miałbym patrzeć?
             – Kiedy umrę...
             – Przestań, nie mów takich rzeczy. Kto tu umiera? O czym ty mówisz?
          – odparł, głośno przełykając.
             – Nie słuchasz mnie – powiedziała mama. – Jestem zmęczona, proszę
          cię, pozwól mi skończyć to, co mam do powiedzenia.


          284
   279   280   281   282   283   284   285   286   287   288   289