Page 269 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 269

gdybym wyrzucił paragon. – Przyłożył do siebie wieszak i odwrócił się
            do najbliższego lustra. – Nadal wygląda tak samo dobrze jak w dniu,
            kiedy mama go dla mnie wybrała. To stary przyjaciel.
               Postępowanie ojca wyprzedzało o wiele lat ruch na rzecz ochrony
            środowiska. Był zwolennikiem zasady trzech U (unikaj kupowania zbęd-
            nych rzeczy, użyj powtórnie, utylizuj) zanim jeszcze ukuto ten termin.
            Nie potrzebował żadnych opracowań czy raportów. Robił to, co uważał
            za oczywiste. Nie chodziło o to, że był skąpy; wręcz przeciwnie, był
            wyjątkowo szczodry. Nigdy jednak nie przyszłoby mu do głowy, aby
            wyrzucić coś, co można było jeszcze wykorzystać. Doświadczenia ubó-
            stwa z przeszłości były zapewne dodatkowym powodem, dla którego
            tak długo używał swoich rzeczy.

                                           * * *


               Owego grudniowego dnia w 1973 roku miałam ochotę rozerwać kopertę
            zaraz po wyjęciu listu ze skrzynki. List był od ojca. Miał wyjątkowy cha-
            rakter pisma, niepodobny do żadnego innego. Rozcięłam kopertę kluczem
            od mieszkania; wyschnięty klej puścił. Wyjęłam cienkie, poliniowane
            arkusiki, nie niszcząc przy tym ani stempla, ani kolorowego znaczka
            z napisem „Love”. Najpierw rzuciło mi się w oczy dziwne pismo. Zdecy-
            dowanie nie należało do mojego ojca. Kiedy przyjrzałam mu się bliżej,
            wyglądało niemal jak arabski alfabet. Słowa „Garden of Allah” były
            otoczone egzotycznym, jakby orientalnym ornamentem. Co to właściwie
            ma być? Rozłożyłam pozostałe kartki. Na każdej z nich widniały inne
            egzotyczne słowa, wypisane charakterem pisma zupełnie innym niż taty:
            Mar del Plata, Maison Grande, The Mimosa i Casablanca. Otworzyłam
            drzwi do mieszkania, rzuciłam torebkę i płaszcz na krzesło i usiadłam
            na sofie, żeby rozwiązać tę zagadkę. Odpowiedź znalazłam w końcu
            na ostatniej stronie. „Załączam odwzorowane najlepiej jak potrafiłem
            neony hoteli i bloków w sąsiedztwie, żebyś poznała, że zbliżasz się do
            naszej okolicy. Starałem się narysować je dokładnie tak, jak wyglądają.
            Są takie jaskrawe, na pewno ich nie przegapisz”.
               A więc o to chodziło. Tata chciał mnie uspokoić przed moją pierwszą
            wyprawą do Miami Beach. Problem polegał na tym, że zupełnie nie mar-
            twiłam się odnalezieniem drogi, choć nie należało to do moich mocnych
            stron. Musiałam przygotować się psychicznie na spotkanie z matką,


                                                                         269
   264   265   266   267   268   269   270   271   272   273   274