Page 273 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 273
Informacja była szczegółowa i precyzyjna, zawierała również datę
pochówku. Minęło odpowiednio czterdzieści dziewięć i czterdzieści
siedem lat od chwili, gdy urzędnik Chewry Kadiszy (żydowskiego
bractwa pogrzebowego) sumiennie wszystko zapisał. Z pewnością
nie wiedział, jakie uczucia wzbudzi pół wieku później jego pochyłe,
pajęcze pismo. Sam widok tych kart sprawił, że warto było odbyć
tę podróż. Choć nie znałam swoich dziadków, te pełne niepokoju
chwile zbliżyły mnie do nich. Przypomniałam sobie opowieści ojca
o różowych policzkach babci. Teraz mogłam niemal wyobrazić sobie
jej twarz, zarumienioną z emocji, bo odnalazła ją dorosła wnuczka
z Ameryki.
Triumfalnie opuściliśmy biuro i złapaliśmy taksówkę na cmen-
tarz. Pulchny, sympatyczny taksówkarz był zaskoczony naszym
zleceniem. Nigdy wcześniej nikt nie zamówił u niego kursu na stary
cmentarz żydowski przy ulicy Chryzantem. Po poprzedniej wizycie
z państwem Olczakami wiedzieliśmy już, gdzie znajduje się dom
dozorcy i dawny dom pogrzebowy. Gęsi pasły się nadal, gęgając
na biegające pośród nich dwie jasnowłose dziewczynki. Z nadzieją
podeszłam do drzwi i zapukałam.
Otworzył mi niewysoki mężczyzna. W jego szczupłej, zarośnię-
tej twarzy widać było głównie nabiegłe krwią oczy. Był niechluj-
nie ubrany, a jego oddech czuć było alkoholem. Gdybym spotkała
go w innych okolicznościach, poczułabym się nieswojo, ale w tym
momencie był naszą jedyną nadzieją. Przyrzekliśmy wynagrodzić
jego wysiłek i mężczyzna zgodził się pomóc nam ustalić dokładną
lokalizację kwater. Jeszcze raz podjęliśmy poszukiwania. Byłam
jednak nastawiona bardziej optymistycznie, ponieważ dzień był
słoneczny, znaliśmy numery grobów i mieliśmy pomocnika. Dozorca
kroczył szybko przez gęste zarośla pewnym krokiem fachowca. Spy-
tałam go, w jaki sposób tak dobrze poznał cmentarz. Powiedział, że
jego ojciec i wuj byli tu dozorcami. Praca tutaj stała się swego rodzaju
tradycją rodzinną. Był zaskakująco elokwentny i życzliwy.
– Nie martwcie się, znajdę te groby. Głupio by mi było, gdybyście
ich nie odnaleźli przed wyjazdem. Przyjechaliście z daleka.
Kiedy zniknął w kłębowisku pnączy, przez głowę jak błyskawica
przemknęło mi pytanie. Kaczmarek jest Polakiem! W jaki sposób
zidentyfikuje kamienną macewę z hebrajskimi napisami, szczególnie
taką, która może być połamana albo leży poza swoim dotychczaso-
wym miejscem? Ojciec, zapewne pogrążony w podobnych rozmy-
ślaniach, wrócił do taksówki, żeby przynieść stare zdjęcia, które
mogłyby pomóc w identyfikacji macew. Próbowałam iść za Kaczmar-
kiem, lecz traciłam go z oczu, kiedy pochylał się nad kamieniami,
aby zmieść z nich warstwę liści.
Nagle zawołał mnie.
273