Page 268 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 268

– To moja torebka śniadaniowa.
             – Torebka śniadaniowa? – Spojrzałam na niego z mieszaniną szoku
          i litości. – Tinku, od jak dawna jej używasz?
             – Czemu pytasz? Co z nią nie tak?
             – Jest taka... taka... nie wiem, prastara!
             – A co ma do rzeczy wiek? Zupełnie dobrze nadaje się do zapakowania
          kanapki.
             W tym momencie dzieci podeszły, żeby obejrzeć przedmiot dyskusji.
             – Ostrożnie, ostrożnie – powiedział tata. – Używam jej od paru lat.
          Nie ma sensu jej teraz niszczyć.
             – Zajda, tę samą torebkę?
             – Tak.
             – Ile lat jej używasz? – spytali niemal chórem, wytrzeszczając oczy
          ze zdumienia.
             – Och, nie pamiętam dokładnie. Dwa albo trzy.
             – Ale dlaczego, Zajda, dlaczego?
            – A dlaczego nie? Kto powiedział, że trzeba wyrzucać rzeczy, które
         są jeszcze dobre?
            – Och... – nie wiedzieli, co odpowiedzieć na tak racjonalne stwier-
         dzenie.
            – Tylko pomyślcie, ile drzew marnujemy za każdym razem, kiedy
         wyrzucamy torebki na lunch albo całkowicie dobre kartonowe pudełka,
         albo papierowe serwetki.
            Podejście taty: „Nie marnuj, a nie będziesz w potrzebie” nie ograni-
         czało się jedynie do torebek śniadaniowych. Za każdym razem, kiedy
         kupował nowe ubranie, co samo w sobie było rzadkim wydarzeniem,
         wsuwał paragon do kieszeni.
            – Tinek, już zapłaciłeś, po co zachowujesz ten paragon? – spytałam
         go kiedyś, widząc, że chowa rachunek do kieszeni nowego płaszcza
         przeciwdeszczowego.
            – Pokażę ci. – Tata podszedł do szafy i wyjął wieszak z brązowym
         garniturem z syntetycznego materiału.
            – Widzisz ten garnitur?
            – Tak. Pamiętam go. Miałeś go na sobie wiele razy.
            – Popatrz – włożył rękę do kieszeni marynarki i wyjął pożółkły
         paragon.
            – Kupiłem go w Macy’s dziewięć lat temu. Nie pamiętałbym tego,


          268
   263   264   265   266   267   268   269   270   271   272   273