Page 274 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 274
– Pani Berkovits! Znalazłem! Jest tutaj!
Pobiegłam w kierunku, z którego dobiegał jego głos. Ku swemu
zdumieniu dostrzegłam, że klęczy na czworaka. W jednej ręce trzy-
mał kawałek kamienia, którym zeskrobywał z leżących macew błoto
i liście. Drugą triumfalnie wskazywał na hebrajskie litery: Chaim
Chaskiel Libeskind.
– Została tylko tabliczka z nazwiskiem, skurczybyki ukradli
marmurowy nagrobek – powiedział.
– Jak pan to odczytał? – wytrzeszczyłam na niego oczy.
– Nauczyłem się trochę hebrajskiego, żeby pomagać takim ludziom
jak pani – powiedział, opuszczając wzrok. – Mamy tu czasem gości
z zagranicy. Nie mogę pozwolić, żeby odjeżdżali z niczym.
– Zostaw te zdjęcia! Pan Kaczmarek znalazł grób twojego ojca! –
zawołałam do taty.
Tata podszedł do nas i w milczeniu pochylił się nad przewróconym
kamieniem, przyglądając mu się ze łzami w oczach.
– Pięćdziesiąt procent misji zakończone. Teraz musimy znaleźć
matkę – powiedział ze spokojem i poszedł ścieżką za panem Kaczmar-
kiem. W ciągu pół godziny dozorca odnalazł grób babci. Jej macewa
również się przewróciła i miała odłamany róg, lecz wandale pozosta-
wili ją nietkniętą, gdyż nie była zrobiona z marmuru, który można
byłoby ukraść. Widać było, że u podstawy macewy wyrosło drzewo,
a jego korzenie z czasem podważyły nagrobek. Nie spodziewałam się,
że z grobu mojej babki będzie wyrastało drzewo, wyciągające gałęzie
ku słońcu. Zalała mnie ogromna fala ulgi. Miałam ochotę uściskać
pana Kaczmarka.
Powoli wracaliśmy w stronę jego domu, mijając wielkie, niegdyś
wspaniałe, a obecnie popadające w ruinę mauzolea. Widać było, że
renowacja z rządowych funduszy, o której wspominali Olczakowie,
jest w początkowej fazie. Zastanawiałam się, czy budynek domu
pogrzebowego też będzie objęty tym programem i co się wtedy sta-
nie z panem Kaczmarkiem i jego rodziną. Kiedy weszliśmy do jego
mieszkania, zdusiłam głośne westchnienie. Panowała tam nędza
przekraczająca moje najśmielsze wyobrażenia. Na środku prze-
pastnego pomieszczenia stał duży, poobijany stół. Niepasujące do
siebie krzesła w różnym stanie zniszczenia wyglądały, jakby ktoś
wyrzucił je na śmietnik. Na piecu stał garnek, z którego wydobywał
się nieprzyjemny zapach jakiejś potrawy. Pod ścianą naprzeciwko
wejścia stały metalowe łóżka przykryte wytartymi kocami.
Jego młoda żona i dwie jasnowłose córeczki patrzyły na nas
w oczekiwaniu. Może gdybyśmy zgodzili się zatrudnić Kaczmarka
przy renowacji nagrobków, jego rodzina miałaby środki utrzymania
na kilka miesięcy – pomyślałam. Byłam tak szczęśliwa, że odnalazł
groby dziadków, że zgodziłabym się na każdą podaną przez niego
274