Page 227 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 227
i Daniel byli zbyt przegrzani i zmęczeni, aby się kłócić; stali więc tylko,
a Nachman nie wiedział, czy są znudzeni, czy zrezygnowani. W końcu
nadeszła ich kolej. Krępy mężczyzna z siwiejącymi kręconymi włosami
wskazał na barak i wręczył im klucz. „Do waszego nowego domu” –
powiedział z uśmiechem, po czym sięgnął do kieszeni po chusteczkę
i otarł czoło. Baraki zbudowano na sporym podwyższeniu i Dora ledwie
wdrapała się po pięciu trzeszczących schodkach. Wyglądała, jakby miała
zemdleć z gorąca. Na środku pomieszczenia wisiała pojedyncza żarówka.
Pod ścianami stały cztery metalowe łóżka z ułożonymi w nogach zgniło-
zielonymi wojskowymi kocami. Pusty prostokątny stół i krzesła dopeł-
niały umeblowania. Przy jednej ścianie znajdowały się metalowy zlew
i szafka z płytą elektryczną.
– Gdzie jest łazienka i prysznic? – zapytał Nachman, zgadując, że
mężczyzna zrozumie. Zrozumiał – sam był emigrantem z Polski.
– Toalety są tam – otworzył drzwi i wskazał rząd wychodków na
zewnątrz. – A prysznic jest tutaj.
– Gdzie?
Mężczyzna pokazał mu kran na zewnątrz baraku. Kawałek rury
z zaworem wystawał ze ściany tuż nad wybetonowanym miejscem.
– Nie martwcie się, nie będziecie tu potrzebowali gorącej wody – dodał
wesoło.
Nachman zauważył, że od przyjazdu do Givat Olga Dora nie odezwała
się niemal ani słowem. Co ona o tym myśli? Pewnie jest przerażona. On
sam po pobycie w Opalisze wiedział, że przystosuje się do każdych warun-
ków. Dora była jednak inna. W swoim syberyjskim łagrze doświadczyła
warunków jeszcze gorszych niż w Opalisze, lecz Nachman uważał, że nie
powinna być zmuszona żyć w takim miejscu. W jego wyobrażeniu była
królową. Jak mógłby skazywać ją na tę żałosną budę po komfortowych
warunkach, jakie stworzyli sobie w Polsce? Rozejrzał się po spartańskim
baraku, usiłując wymyślić jakiś plan, powiedzieć coś krzepiącego. Osta-
tecznie wyjazd był ich wspólną decyzją; nie miało to być wygnanie, lecz
powrót do domu.
Głosy na zewnątrz przerwały tok jego myśli. Chwilę później po scho-
dach wgramoliła się Chawa i stanęła w drzwiach. Ona i jej mąż Benjamin
pojechali za nimi samochodem pożyczonym ze swojego kibucu. Benjamin
wszedł za żoną, niosąc torbę.
– Macie tu trochę soli i cukru, a tu jest chleb i cztery pomarańcze.
227