Page 226 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 226

oddalonej o osiemdziesiąt kilometrów od granicy z Libanem. Jeszcze
          sześćdziesiąt lat wcześniej zamieszkiwało je mniej niż dziesięć rodzin
          i czterech strażników do obrony przed grasującymi bandami. Pierw-
          sza izraelska papiernia, założona w Haderze w tym samym czasie co
          Givat Olga, wypuszczała w powietrze cuchnące zgniłymi jajkami opary,
          docierające do osady, gdy wiatr wiał w stronę morza. Część baraków
          już teraz wyglądała na zaniedbane i zniszczone przez warunki kli-
          matyczne, podkreślając atmosferę tymczasowości. Tel Awiw i Hajfa,
          miasta o stabilniejszym charakterze, były oddalone od Givat Olga
          o jakieś pięćdziesiąt kilometrów, co dla nowo przybyłych, nie mogących
          sobie pozwolić na bilet autobusowy czy kolejowy, stanowiło dystans
          nie do pokonania. Nawet gdyby mieli pieniądze, nie potrafiliby zna-
          leźć słów, aby zapytać o drogę w starożytnym semickim języku, który
          przez wieki stopniowo utracił rolę codziennego sposobu komunika-
          cji wśród europejskich Żydów i przetrwał zamknięty w hebrajskich
          modlitewnikach. Teraz hebrajski został wskrzeszony jako język nowego
          kraju.
             Poza rzędami baraków nie było tam nic. Można byłoby pomyśleć,
          że te budynki zostały zrzucone z powietrza na nagą, bezludną wyspę.
          Oprócz wąskiej wstążki dziurawej drogi, wciśniętej pomiędzy wybrzeże
          a rzędy drewnianych konstrukcji, nic nie przypominało przybyszom
          o ich poprzednim życiu. Była to czysta karta, pozbawiona sklepów,
          sprzedawców, drzew, placów zabaw, krzaków, ulic, latarni, wypełniona
          jedynie niekończącymi się połaciami gorącego, żółtego piasku. Nawet
          jaszczurki miały swój rozum i pochowały się w swoich norkach, aby
          uniknąć palącego słońca. Na pierwszy rzut oka surowe baraki przypo-
          mniały Nachmanowi Opalichę, choć pogoda natychmiast skorygowała to
          skojarzenie: było gorąco i duszno, wilgoć przenikała każdą komórkę jego
          ciała. Zauważył, że Dora wściekle wachluje twarz hebrajską broszurką,
          którą im wręczono. Dyskretnie powąchał się pod pachą i zmarszczył nos.
          Rozpaczliwie pragnął wskoczyć pod prysznic. W Polsce nawet w najgo-
          rętsze letnie dni temperatury rzadko kiedy sięgały dwudziestu pięciu
          stopni, a tutaj był dopiero maj i już ponad trzydzieści stopni.
             Nie rozumieli, co mówi przewodnik grupy kierujący ich do baraków,
          poszli więc za tłumem jak migrujące lemingi. Czekali w kolejce razem
          z innymi rodzinami, na których twarzach malował się ten sam wyraz
          osłupienia i których dzieci ciągle mówiły, że chce im się pić. Anetka


          226
   221   222   223   224   225   226   227   228   229   230   231