Page 224 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 224
o surowych religijnych zakazach i uściskał Dorę z entuzjazmem i czuło-
ścią. Przedstawiali się jedno po drugim, lecz młodszych nie można było
zrozumieć, gdyż nie mówili ani słowa po polsku czy w jidysz. Ortodoksyjni
chłopcy wyciągali na powitanie spocone dłonie. Opalone na brąz dzieciaki
z kibucu chichotały i rozmawiały między sobą po hebrajsku, wskazując
od czasu do czasu na nowych kuzynów. Ciotki i wujowie, których twarzy
ani Anetka, ani Daniel nigdy wcześniej nie widzieli, przytulali ich raz po
raz i żartobliwie szczypali w policzki.
Krótko po wylewnym powitaniu Chawa pokierowała Nachmana, Dorę
i dzieci do opłaconego przez rząd autobusu.
– Zabiorą was do waszego nowego domu. Nie musicie się martwić
o to, gdzie będziecie spać. To jest wasz kraj. Rozejrzyjcie się wokół, to
wszystko wasze, jesteście teraz u siebie.
Rozłożyła szeroko pulchne ramiona i zagarnęła zdumionych krewnych
do autobusu.
– Czekaj... czekaj! – zapłakała Dora, oszołomiona po nagłym spotkaniu
z ukochanymi, niewidzianymi od ponad trzydziestu lat bliskimi i zdezo-
rientowana faktem, iż za chwilę znowu ich straci. Popychana przez tłum
innych pasażerów zmierzających do podstawionego autobusu, wsiadła
do środka razem z Nachmanem i dziećmi mechanicznie, jakby znaleźli
się w jakimś śnie.
– Nie martw się, pojedziemy za autobusem i dopilnujemy, żebyście
się zainstalowali jak trzeba w Givat Olga, a potem wrócimy do kibucu!
– odkrzyknęła Chawa.
Dora wystawiła głowę przez okno, żeby porozmawiać z siostrą, lecz
autobus przyspieszył i słyszała już tylko świst wiatru w uszach. Oboje
z Nachmanem byli tak zdumieni nagłym odjazdem do Givat Olga, że
nawet nie mieli czasu zastanowić się nad uczuciem wyrwania ze swojego
środowiska, które teraz zaczęło ich dopadać. Zaledwie dziesięć dni temu
byli w Łodzi, gdzie wszystkie widoki, dźwięki i zapachy były im znane –
nawet pogarda pojawiająca się co jakiś czas na twarzach sąsiadów. Tam
czuli się komfortowo przynajmniej w swoim przytulnym mieszkaniu,
choć nie wśród rodaków. Do tej pory owo natychmiastowe rozpoznawanie
wszystkiego wokół było dla nich czymś oczywistym.
Nachman wpatrywał się w dziwne widoki na ulicach, przesuwające
się za szybą autobusu jak zagraniczny film. Kręciło mu się w głowie. Nic
tutaj nie wyglądało znajomo: ani dziwne, brązowe twarze, ani młodzi
224