Page 221 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 221

Pociąg wjechał na dworzec. Przed nami rozciągała się Łódź – ponure
            centrum przemysłowe, drugie co do wielkości miasto w Polsce. Czy roz-
            poznamy miejsce, które opuściliśmy przed niemal trzydziestu laty? Czy
            zmieniły się nazwy ulic? Czy znajdziemy kogoś z naszego poprzedniego
            życia? A co najważniejsze, czy groby moich dziadków nadal istnieją i da
            się je rozpoznać?
               Po krótkiej jeździe taksówką do Grand Hotelu miałam wrażenie, że
            zmiany, o ile w ogóle zaszły, mogą być niezauważalne dla niewyćwiczo-
            nego oka. Kilka wieżowców, kilka poszerzonych ulic, ale w sercu miasta
            te same stare tramwaje, co za naszych czasów. Recepcjonistka w hotelu
            patrzyła na nas podejrzliwie. Amerykanie mówiący płynnie po polsku
            stanowili osobliwość. Długo studiowała nasze paszporty.
               – Państwo tu kiedyś mieszkali? – zapytała.
               – Tak – odrzekłam. Spojrzała na nas, unosząc brwi i kciuk prawej
            dłoni, jakbyśmy byli wyjątkowymi szczęściarzami, że wyjechaliśmy.
               Ciasna winda zawiozła nas na nasze piętro. Dwóch bojów taszczyło
            ceremonialnie nasz skromny bagaż w oczekiwaniu napiwku. Szliśmy
            niekończącymi się korytarzami po skrzypiącej podłodze pokrytej bar-
            dzo wytartymi perskimi chodnikami, otoczeni zapachem stęchlizny.
            W całym budynku było tak cicho, że zaczęłam się zastanawiać, czy nie
            jesteśmy tam jedynymi gośćmi. Jeden z bojów powiedział, że hotel będzie
            wkrótce remontowany z okazji swoich setnych urodzin. Gdy tylko wyszli
            z naszego pokoju, ojciec zagłębił się w lekturze książki telefonicznej, nie
            zawracając sobie głowy zdejmowaniem płaszcza, rozpakowywaniem
            walizki, korzystaniem z łazienki czy wyglądaniem przez okno. Przeglą-
            dał pozaginane stronice z mieszaniną podniecenia i zdenerwowania,
            niecierpliwie szukając nazwisk ludzi z naszej przeszłości.
               Jego palec wskazujący zatrzymał się. Podniósł ciężką, staroświecką
            słuchawkę i wykręcił pierwszy numer. Odpowiedź była dokładnie taka,
            jakiej się obawiałam.
               – Antoni Russak tu nie mieszka. Mówi jego bratanek. Wujek zmarł
            siedem lat temu.
               – A Klaudia?
               – Nie, jego żona też nie żyje. Niestety, zmarła w zeszłym roku.
               Ojciec odwrócił się do mnie plecami i wydawało mi się, że widzę, jak
            ociera kącik oka wierzchem dłoni. Kiedy znowu na mnie spojrzał, jego
            zasmucona twarz przypomniała mi o jego szczególnej relacji z Antonim,


                                                                         221
   216   217   218   219   220   221   222   223   224   225   226