Page 220 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 220

Przecież musiały być jakieś przyjemne chwile w moim dzieciństwie
          w Łodzi. Pamiętałam, jak ciężko pracowali moi rodzice, aby zapewnić
          nam wszystko, na co tylko mogli sobie pozwolić. Mimo to radości dzie-
          ciństwa były teraz przygniecione masą dawnych ran. Przedmioty, które
          posiadałam w młodości, nie pomagały złagodzić ani ciągłego odrzuca-
          nia przez polskich rówieśników, ani też głębokiego poczucia osamo-
          tnienia.
             Z ponad dwustu tysięcy Żydów mieszkających w przedwojennej
          Łodzi pozostało po wojnie zaledwie kilka tysięcy. Nie mogąc wyjechać,
          ze stoickim spokojem znosili komunistyczny reżim, dopóki sporadyczne
          odwilże nie umożliwiły im uzyskania wiz wyjazdowych. Z tego, co wiem,
          ja i mój brat byliśmy jedynymi żydowskimi dziećmi w kamienicy zamiesz-
          kałej przez ponad czterdzieści rodzin. Jeśli byli wśród nich jacyś Żydzi,
          to robili wszystko, aby ukryć swoją tożsamość. W szkole byłam jedną
          z garstki żydowskich dzieci wśród setek uczniów. Nie przypominam
          sobie, abym wówczas jakoś szczególnie identyfikowała się ze swoją
          żydowskością. Nie byliśmy rodziną religijną. O ile jednak moi rodzice
          nie podkreślali publicznie naszej żydowskiej tożsamości z troski o nasze
          bezpieczeństwo, wszyscy wokół mnie robili to w moim imieniu. Nasi
          sąsiedzi, znajomi rodziców, nawet moje koleżanki, myśleli o mnie jako
          „Żydóweczce” – miłej, dobrze wychowanej, bystrej, lecz wyraźnie różnej
          od nich. Wytykali tę moją odmienność z typowym dla dzieci rodzajem
          okrucieństwa: „Nie macie choinki, gdzie powiesicie ozdoby?”, „Nie masz
          dziadków, cioć ani wujków. Gdzie oni są?”. Potem próbowali mnie pocie-
          szać. Często mówili: „Masz niebieskie oczy, jasne włosy, mały, zadarty
          nosek – wcale nie wyglądasz na Żydówkę!”. Nie byłam jedną z nich,
          choćbym nie wiem jak się starała. Zdecydowanie nie było to miejsce,
          za którym tęskniłam.
             Mój ojciec miał jednak całkowicie odmienne nastawienie do tej
          wizyty. Kiedy w końcu zgodziłam się jechać i kupiliśmy bilety, był pod-
          ekscytowany jak dziecko. Był jednym z niewielu, którzy kochali smutne
          miasto jego dzieciństwa. Nie żywił pogardy wobec jego kominów i sza-
          rych ulic, niezbyt przyjaznych mieszkańców ani aury miejskiego roz-
          kładu. Łódź popadała w zaniedbanie od czasu wojny, gdy hitlerowcy
          postanowili ją oszczędzić. Dla ojca każdy dom opowiadał o dziecin-
          nych radościach, każda nazwa ulicy pomagała mu odzyskać fragment
          młodości.


          220
   215   216   217   218   219   220   221   222   223   224   225