Page 214 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 214

– Przez te wszystkie lata zastanawiałem się, czy groby moich rodzi-
          ców jeszcze stoją. Kto będzie o nie dbał w przyszłości, skoro ty nawet nie
          wiesz, jak je znaleźć?
             – W przyszłości – powtórzyłam. – Czyli będę tam musiała jechać
          więcej niż raz.
             Teraz głos ojca zabrzmiał niemal błagalnie.
             – Aniu, te groby – o ile jeszcze tam są – stanowią świadectwo istnienia
          dawnego bogatego żydowskiego życia, naszej społeczności.
             Wiedziałam, co ma na myśli: los swojej rodziny.
             – Wiem, Tinku, wiem. Chcesz, żeby groby twoich rodziców stały dla
          wszystkich pomordowanych Żydów.
             – Tak – odrzekł ojciec i zamilkł, wpatrując się w wodę.
             – Zastanowię się nad tym – powiedziałam.

                                        * * *

             Był to wyjątkowo ciepły czerwcowy dzień w 1956 roku. Drzewa w parku
          Sienkiewicza kwitły na potęgę. Nachman i Dora usadowili się na ławce
          w cieniu starego dębu i obserwowali Daniela goniącego Anetkę po wypie-
          lęgnowanych alejkach w stylu wersalskim. Była to jedna z rzadkich
          chwil, kiedy mogli rozmawiać w jidysz. Marysia, pomoc domowa, która
          mieszkała razem z nimi, miała wolny weekend i mogli się porozumiewać
          bez uciekania się do swoich zwyczajowych krótkich zdań po polsku,
          haseł lub min, mogących sugerować, że coś knują. Marysia była dobrą
          kobietą i nie było powodu, aby narażać ją na podejrzenia tylko dlatego,
          że pracowała dla żydowskiej rodziny. W jej obecności nigdy nie mówili
          w jidysz w obawie, że będzie się czuła niezręcznie. Nie chcieli, aby myślała,
          że źle o niej mówią. Uważali, że jest wyjątkowo przyzwoitą osobą i nigdy
          nie martwili się, że doniesie na nich władzom, wiecznie spragnionym
          najmniejszego strzępka prywatnej rozmowy. Ich sąsiedzi... cóż, to była
          inna sprawa. Trzeba było bardzo uważać co, gdzie, do kogo i jakim tonem
          się mówi. W komunistycznej Polsce nawet dzieci wiedziały, że ściany
          mają uszy.
             Akurat tej niedzieli Nachman i Dora prowadzili rozmowę, która zosta-
         łaby uznana za podejrzaną, gdyby ktoś ich podsłuchał. Co jakiś czas
         omiatali wzrokiem okolicę, aby upewnić się, że nikt się nie zbliża.
            – Jeśli jeszcze raz cofną nam zezwolenie na wyjazd, to... – mówiła Dora.


          214
   209   210   211   212   213   214   215   216   217   218   219