Page 210 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 210

na kształt życia towarzyskiego. Było to jednak o wiele trudniejsze dla
          zamkniętej w sobie Dory, której nie podobało się w Łodzi. Nie znosiła
          miejscowej szarości, brakowało jej blasku. Tęskniła za siostrami i tętniącą
          życiem kulturalnym przedwojenną Warszawą. W Łodzi spędzała długie
          godziny w pracy i miała mniej możliwości i czasu, aby nawiązywać nowe
          przyjaźnie. Jej jedyną bliską przyjaciółką była nadal Maria. Wkrótce
          jednak i ten związek rozpadł się w gorzkiej atmosferze.
             Dora spędzała z dziećmi lato w wynajętym letnim domku w Kolumnie,
          kilkanaście kilometrów od Łodzi. Chciała, aby dzieci, pomimo niewygód
          wiejskiego życia, oddychały świeżym powietrzem pachnącym sosnową
          żywicą. Najbardziej lubiła leżeć na kocu w lesie i patrzeć w górę na
          baldachim gałęzi poznaczony plamkami światła, podczas gdy dzieci
          bawiły się nieopodal. „Nie ma piękniejszego koloru niż zieleń przyrody”
          – mawiała. Nachman odwiedzał ich tylko w weekendy i wyjeżdżając do
          miasta, zawsze obawiał się o bezpieczeństwo żony i dzieci. Namówił
          Dorę, aby zaprosiła na kilka dni Marię. Dora była zachwycona, kiedy
          Maria postanowiła ją odwiedzić.
             Drugiego wieczoru po jej przyjeździe, grubo po północy, do drzwi
          zaczęła się dobijać banda pijanych Polaków. Kobiety i dzieci obudziły
          się, przerażone głośnym i natarczywym waleniem do drzwi, któremu
          towarzyszyły wulgarne wrzaski. „Śmierdzące Żydy, otwierajcie drzwi!”.
          Groźby były coraz głośniejsze. „Otwierać albo wyważymy drzwi. Wiemy,
          że tam jesteście!”.
             Maria wyskoczyła z łóżka, przeżegnała się i powiedziała: „Jezus Maria,
          teraz mnie zabiją przez tych przeklętych Żydów!”. Potem przycisnęła
          dłoń do ust i stała tak przez chwilę w nocnej koszuli. Dora pobladła.
          Słowa Marii ugodziły ją w samo serce. Były sobie tak bliskie – a teraz
          coś takiego. Maria usiłowała przepraszać. „Ja... ja nie wiem, co mnie
          napadło. Przepraszam”.
             Dora rozważała możliwość, iż to strach podyktował Marii takie obrzy-
          dliwe słowa, lecz nie miało to znaczenia. To, co powiedziała Maria,
          zniszczyło jej zaufanie. A zniszczonego zaufania nie da się naprawić.
          Po paru minutach bandyci zrezygnowali i odeszli, lecz Dora nie spała
          przez całą noc, wytrącona z równowagi nie tyle zachowaniem pijaków,
          co reakcją Marii. Jeżeli jej dobra przyjaciółka żywiła tak słabo skrywane
          wewnętrzne uprzedzenia, to co dopiero mówić o zachowaniu Polaków
          obojętnych na los swoich żydowskich sąsiadów prześladowanych przez


          210
   205   206   207   208   209   210   211   212   213   214   215