Page 213 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 213

– Antoni zawsze robi wszystko zgodnie z zasadami – powiedział.
               – Z wyjątkiem zatrudnienia ciebie – roześmiała się Dora.
               – Może to Wiesława. Podejrzewam, że nigdy się nie dowiemy.
               W istocie Antoni i jego żona Klaudia byli blisko zaprzyjaźnieni z rodziną
            Nachmana. Klaudia była równie postawna jak jej mąż i miała siwiejące
            włosy upięte w charakterystyczny kok. Nie mieli dzieci i bardzo cieszyli
            się z igraszek Anetki i Daniela. Czasami jeździli razem na wakacje. Pod-
            czas spływu Dunajcem w Pieninach Antoni i Nachman stali chwiejnie
            na drewnianej tratwie, płynącej przez progi. Antoni wyśpiewywał na
            całe gardło piosenki w jidysz, których Nachman nauczył go przed laty
            w więzieniu. Był to osobliwy duet: wielki Polak i drobny Żyd, koncertu-
            jący na rzece jak weneccy gondolierzy. Takie przyjaźnie z Polakami były
            równie niezwykłe, co całkowite zaufanie, które żywił do nich Nachman.

                                           * * *

               Gdy tylko ojciec wydobrzał po operacji wszczepienia pięciu by-passów
            w 1985 roku, zaczął planować nowe podróże.
               – Aniu, chciałbym, żebyś pojechała ze mną do Polski – powiedział,
            kiedy siedzieliśmy na ławce w Manor Park, słuchając przybrzeżnych fal.
            Musiał zauważyć mój grymas, bo zesztywniał i dodał:
               – Myślałem, że lubisz ze mną jeździć.
               – Nie o to chodzi – odrzekłam. – Naprawdę nie mam ochoty wracać
            do Polski.
               Nie mógł zrozumieć moich negatywnych odczuć wobec Polski; nigdy
            o tym nie rozmawialiśmy, a przynajmniej nie w sposób, który mógłby
            prowadzić do zrozumienia.
               – Ale nie byliśmy tam od dwudziestu ośmiu lat! – powiedział, a na
            jego twarzy malował się smutek i tęsknota, a także wyraz napięcia;
            nasłuchiwał, jakby wyobrażał sobie, że już leci samolotem nad Polską.
               – No to co? Jest tyle miejsc, w których jeszcze nie byliśmy – odparłam,
            żeby nie mówić mu, jak bardzo nie podoba mi się ten pomysł.
               – Aniu, daj mi wyjaśnić – powiedział powoli i dobitnie, jakby mówił do
            bardzo trudnego dziecka. – Ich muz dort gejn. Muszę tam jechać – powie-
            dział z mocą i wiedziałam już, że zrobi to niezależnie od wszystkiego.
               Mimo to spytałam go, choć znałam już odpowiedź:
               – Ale dlaczego?


                                                                         213
   208   209   210   211   212   213   214   215   216   217   218