Page 195 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 195
z pracownikiem, starym Żydem w wytartej marynarce. Wymieniał
kolejno nazwiska swoich przyjaciół. Wiedział już o losach swoich
krewnych.
– Nie, nie, obawiam się, że jego też nie ma na liście – powtarzał za
każdym razem mężczyzna. Byli przy literze M.
– A może Malinowski, Janek?
– Malinowski, Malinowski – powtórzył powoli tamten. – Niech pan
zaczeka, to brzmi znajomo. Być może żyje. Wezmę drugą listę.
Nachman poczuł, że jeżą mu się włosy na karku. Ten człowiek sprawiał
wrażenie, jakby posiadał cudowną zdolność orzekania, czy ktoś żyje, czy
nie. Skąd ta pewność? Minuty ciągnęły się w nieskończoność. Mężczyzna
kartkował strony poślinionym palcem.
– O, proszę, jest. Żyje. Tu ma pan jego adres – powiedział, nagryzmo-
liwszy coś na skrawku papieru. – Ale nie mogę panu obiecać, że on nadal
tam jest. Teraz ludzie prawie codziennie się przeprowadzają. Wygląda
na to, że wszyscy chcą się stąd wydostać – dodał.
– Cóż, ja właśnie wróciłem i nie mam zamiaru nigdzie wyjeżdżać –
odparł Nachman. – To moje miasto.
– Jak pan chce – powiedział sceptycznie starszy człowiek. – Ale niech
pan się nie łudzi, że sąsiedzi ucieszą się na pana widok.
Dora ma rację, mówiąc, że jestem w czepku urodzony – pomyślał
Nachman. Odnalezienie żyjącego kolegi ze szkoły Medema napełniło
go taką ulgą, że niemal ugięły się pod nim kolana. Nie dosłyszał nawet
wszystkich tych nieprzyjemnych informacji, które sączył mężczyzna.
„Dziękuję, dziękuję” – powtarzał, jakby tamten uratował Jankowi życie.
Kiedy Nachman zadzwonił do drzwi Janka i stanął przed nim we wła-
snej osobie, obaj nie posiadali się z radości. Fakt, iż obaj żyją, momentalnie
zmazał śmiertelne wyziewy, którymi oddychali od czasu powrotu do
Łodzi. Anetka, podobna do ojca jak dwie krople wody, stanowiła bezcenny
dar w mieście, które od zbyt wielu lat nie widziało żywych żydowskich
dzieci. I jeszcze niemowlę? Niemowlę! Janek był pijany ze szczęścia.
– Ile jeden człowiek może mieć szczęścia? Najpierw znalazłem miesz-
kanie, potem pracę, a teraz jeszcze ciebie i twoje aniołki! – wykrzyknął.
Chwycił w objęcia Anetkę, która wydawała się trochę nieufna.
– Puść mnie! – wyrywała się. Janek ze śmiechem postawił ją na
podłodze. Minęło dużo czasu, od kiedy Nachman widział, jak ktoś z jego
znajomych się śmieje.
195