Page 164 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 164

* * *


             Słuchając nagrań ojca, nie mogłam nie myśleć o matce. Jej obecność
          w naszym życiu była tak silna i miała na nas tak wielki wpływ, że jeszcze
          długo po jej śmierci prowadziłam z nią w duchu niekończące się rozmowy.
          Opowieść ojca o moim wczesnym dzieciństwie w Kyzyłkyi przypomniała
          mi rozmowę z matką podczas jej weekendowej wizyty w Larchmont.
             Siedziałyśmy za domem w jej ulubionym miejscu pod krzakiem bzu.
          Uwielbiała jego zapach, zawsze wyprawiałam ją do domu z naręczami
          kwiatów. Upajała się nimi. Musiał to być Dzień Matki, ponieważ wspo-
          minałyśmy czas, kiedy moje dzieci były małe. Zapytałam ją wtedy:
             – Mamo, czy ja byłam pierwszym niemowlęciem, z którym miałaś
          styczność?
             Zastanawiała się przez chwilę ze zmarszczonym czołem.
             – Tak, przypuszczam, że tak – odrzekła.
             – Czyli nie miałaś pojęcia, jak się ze mną obchodzić, kiedy się uro-
          dziłam?
             – Cóż, akuszerka dała mi trochę rad, ale tak, kąpanie śliskiego nie-
          mowlaka to było spore wyzwanie. Modliłam się, żeby cię nie utopić!
             – I nie miałaś żadnych sąsiadek ani koleżanek, które miały dzieci?
             – Nie wtedy, kiedy się urodziłaś. Genię poznałam dopiero później
          – odrzekła. – Ale czekaj, czekaj. Coś mi się przypomniało. W Polsce zaj-
          mowałam się chłopczykiem, miał na imię Rysio.
             – Nigdy o nim nie słyszałam. Czy to było dziecko z naszej rodziny? –
          zapytałam.
             – Nie, absolutnie nie. Zastanawiam się, co się z nim stało. Byłby teraz
          w średnim wieku... jeżeli przeżył.
             Opowiedziała mi, że przez krótką chwilę pracowała jako guwernantka
          u zamożnego małżeństwa. Rysio, ich jedyne dziecko, był rozpuszczonym
          sześcioletnim bachorem; często miewał napady wściekłości i odmawiał
          noszenia pięknych, nowych ubranek, które rodzice regularnie mu kupo-
          wali. „To nie moje!” – krzyczał, rzucając nowymi rzeczami w młodą opie-
          kunkę i próbował ją gryźć, kiedy starała się przemówić mu do rozumu.
             – Po Rysiu powiedziałam sobie, że musiałabym chyba zwariować,
          żeby zdecydować się na dziecko – roześmiała się mama. – Byłaś taką
          cudowną niespodzianką.
             – Mamo, może spisałabyś te wszystkie historie?


          164
   159   160   161   162   163   164   165   166   167   168   169