Page 152 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 152

dłonie stwardniały, a na palcach pojawiły się odciski, lecz mimo to nadal
          byli mieszczuchami nienawykłymi do wielogodzinnego schylania się
          nad rzędami roślin z ciężkimi workami na ramionach. Nie było urządzeń
          mechanicznych – wszystko trzeba było robić ręcznie. Kłujące, ostre jak
          brzytwa kolce torebek nasiennych utrudniały zbieranie bawełnianego
          puchu. Nie mieli rękawiczek, więc dłonie im krwawiły, zaś ramiona były
          mocno podrapane. Kto by pomyślał, że miękka bawełniana odzież ma
          swoje początki w tych pancernych torebkach nasiennych?
             Po zbiorach zostali przydzieleni do pracy przy budowie kanałów;
          musieli wstawać o trzeciej rano, aby pojechać wspólnym transportem
          na miejsce pracy, gdzie harowali przez wiele godzin, usuwając głazy
          i kopiąc. Pod koniec zmiany ich zmęczone ręce ledwie były w stanie
          unieść szpadel. Pracować musieli zarówno mężczyźni, jak i kobiety
          i dzieci. Płaca wynosiła jedną lepioszkę, czyli niewielki płaski chlebek
          dziennie. Musieli pilnie strzec swoich lepioszek, ponieważ regularnie je
          kradziono. Dora i Nachman starali się oszczędzać swój przydział chleba
          i zjadać go w małych porcjach przez cały dzień, aby starczył na dłużej,
          lecz było to bardzo ryzykowne. Okresy marginalnych, dorywczych prac
          przeplatały się z okresami zupełnego braku pracy; każdego wieczoru
          usiłowali odgadnąć, jakie wymagania postawi przed nimi kolejny dzień.


                                        * * *

             Rachela nie czuła się dobrze. Jej kaszel pogarszał się z dnia na dzień,
          a niedożywienie pogłębiało jeszcze jej zły stan zdrowia. Byli ciągle głodni
          i tak niedożywieni, że dodatkowa kromka czarnego chleba wydawała się
          ucztą. Nie wierzyli własnemu szczęściu, kiedy w zupie znalazł się cały
          kawałek ziemniaka. Marzyli o smaku jakiegokolwiek białka, lecz jego
          kupno było poza ich zasięgiem, a nawet jeśli mogliby sobie na nie pozwolić,
          to wojenna reglamentacja żywności była tak surowa, że nawet miejscowi
          Uzbecy nie mogli kupić mięsa. Tych parę kopiejek, które zarabiali, zaraz
          się kończyło. Proste, dorywcze prace trafiały się rzadko, a pomiędzy nimi
          były długie okresy pustki – braku pracy, jedzenia, radości i perspektyw
          na życie. Byli zmuszeni jeść makuchy, suche makówki, z których wyci-
          śnięto olej. Były twarde i gorzkie. Młodzi kochankowie łamali sobie zęby.
          Głód był ich największą troską. Czasami spędzali czas, jedynie leżąc
          na łóżkach, usiłując się nie ruszać, aby niepotrzebnie nie marnować


          152
   147   148   149   150   151   152   153   154   155   156   157