Page 148 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 148

Dora usiadła na łóżku, zrzuciła buty i podwinęła pod siebie szczupłe
          nogi.
             – Herbata jeszcze się nie zaparzyła – powiedziała. – Chodź, usiądź –
          poklepała miejsce obok siebie.
             – Opowiedz mi o swojej rodzinie – powiedział Nachman. – Twoi rodzice
          są ortodoksyjni? Bo po tobie tego nie widać, z wyjątkiem tych świec.
             – Och, świece to tylko tradycja – odrzekła Dora i machnęła ręką,
          jakby chciała odegnać pytanie.
             – Więc jacy są twoi rodzice? – naciskał Nachman.
             – Cóż, byli oburzeni, kiedy w wieku osiemnastu lat wyprowadziłam się
          z domu i otworzyłam własny sklep w Warszawie. Od razu na głównej ulicy.
             Nachman wytrzeszczył oczy. Nigdy nie słyszał, aby ktoś tak młody
          otwierał własny interes na eleganckiej ulicy w Warszawie. Buntowniczka,
          nie ma co! – pomyślał.
             – A ty? – zapytała, patrząc przez okno na trzech chłopców rzucających
          w siebie patykami.
             – Pochodzę z rodziny bundowców, to znaczy przynajmniej ja i mój
          brat należymy do partii.
             – Ach, więc lubisz działać w grupie. Ja jestem raczej samotnym wil-
          kiem – odrzekła ze śmiechem, a wokół jej zmrużonych oczy pojawiły się
          drobne zmarszczki. Dla Nachmana wyglądała bardziej egzotycznie niż
          jakakolwiek inna znana mu kobieta.
             – Fascynują mnie ideały Bundu – powiedział Nachman, zirytowany
          tak pochopną oceną.
             – Ideały polityczne. Podoba mi się to. – Dora zwróciła się twarzą do
          niego.
             – I walka Bundu o uczynienie jidysz pełnoprawnym językiem naszego
          narodu – dodał Nachman, aby wyjaśnić, że nie myśli jednotorowo.
             – Znasz jakieś inne żydowskie piosenki? – spytała Dora po chwili
          milczenia. – Bardzo mi się podobały te, które śpiewaliśmy pierwszego
          wieczoru. – W jej orzechowych oczach tańczyły błyski.
             – Ach, piosenki, muzyka, naprawdę to uwielbiam. – Natychmiast
          poczuł na sobie jej spojrzenie, zaś cała jej sylwetka jakby odtajała.
             – Jasne, śpiewajmy! Piosenki w jidysz zawierają w sobie duszę naszego
          narodu.
             Powiedziała to w taki sposób, że Nachman był zaskoczony. Mówiła
          śmiało, lecz jej szczupła figura zdradzała jakąś nieokreśloną bezbronność.


          148
   143   144   145   146   147   148   149   150   151   152   153