Page 146 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 146
i zaprosiła wszystkich do stołu. Napełniła herbatą obtłuczone porcela-
nowe filiżanki i wskazała na chleb.
– Proszę, jedzcie. Przypiekłam kromki nad palnikiem.
Mężczyźni nie spuszczali wzroku z tacy. Chleb! Na widok przyrumie-
nionych brzegów grzanki Nachmanowi ślina napłynęła do ust. Zapach
przypieczonego chleba drażnił mu nozdrza.
– Złożyłyśmy się ze swoich kartek żywnościowych – Dora odpowie-
działa na wiszące w powietrzu pytanie.
Minęło wiele czasu, od kiedy mogli podjadać chleb, jakby to było
ciasto. Dobre – myślał Nachman. Te dziewczyny wiedzą, jak żyć.
Po pewnym czasie poczuli się trochę swobodniej. Łatwiej było zdobyć
się na śmiech. Przerzucali się starymi i nowymi historiami. Podekscyto-
wani mężczyźni gadali jeden przez drugiego. Nachman dowiedział się, że
Dora uciekła na południe z Itką i Rachelą po zwolnieniu z łagru Jaja koło
Nowosybirska na Syberii. Rachela, koleżanka Dory jeszcze z rodzinnej
Warszawy, stała się jej bliska jak siostra. Wspierały się nawzajem w obo-
zie, gdzie panowały jeszcze gorsze warunki niż te, które Nachman musiał
znosić w Opalisze. Dora opowiadała, jak Rachela ukradkiem zbierała dla
niej papiery ze śmietnika, żeby owinąć nimi jej stopy i przymocować
sznurkiem, aby uchronić palce jej stóp przed odmrożeniem. Buty Dory
zostały skradzione, a strażnicy pędzili kobiety do pracy przez głębokie
syberyjskie śniegi.
– Zawstydzasz mnie tymi historiami, Doro – powiedziała cicho
Rachela, rumieniąc się. – Ty też robiłaś wiele, żeby mi pomóc.
Nachman zauważył głębokie cienie pod ciemnymi oczami Racheli.
Była wyższa i szczuplejsza niż jej współlokatorki. Widział, że stara się
kasłać jak najdyskretniej, lecz nawet przyciśnięta do ust chusteczka nie
była w stanie stłumić hałasu.
Przez cały wieczór Rachela co jakiś czas wstawała, aby dołożyć kilka
bryłek węgla do żelaznego piecyka i zagotować nową wodę na herbatę.
Nie jest rozmowna – pomyślał Nachman. Woli działać. Z przyjemnością
obserwował parę unoszącą się z napełnianych przez nią filiżanek; był
to element rodzinnej przytulności, jakiej nie doświadczył od chwili, gdy
zostawił Rozę w ich łódzkim mieszkaniu. Ścienny zegar wiszący nad
narożnym sekretarzykiem wskazywał późną porę, lecz żadne z nich nie
chciało, aby wieczór dobiegł końca. Kiedy odkryli, że znają wiele tych
samych piosenek w jidysz, Nachman powiedział: „Wystarczy, żeby stwo-
146