Page 135 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 135
żona przez cały czas „kupowali” te nędzne resztki własności więźniów,
którzy jeszcze coś mieli, w zamian oferując jedzenie, podczas gdy my
dostawaliśmy wodnistą zupę z pojedynczym śledziem, sieliodką, tak sło-
nym, że nie można go było przełknąć. Jeśli mieliśmy szczęście, w całym
kotle zupy mógł się znaleźć jeden zgniły ziemniak albo marchewka. Nie
zaspokajało to naszego ciągłego głodu. Po jakimś czasie widok zwłok
wynoszonych z baraków na noszach był już na porządku dziennym.
Było nam bardzo ciężko, ale staraliśmy się nie tracić ducha: śpiewa-
liśmy, opowiadaliśmy sobie o naszym poprzednim życiu i myśleliśmy
o wszystkich tych, których opuściliśmy. Większość więźniów to byli
naprawdę mili ludzie. Byłem zadowolony, że ich poznałem. Myślałem
sobie, że gdybyśmy się poznali w normalnych okolicznościach, mogli-
byśmy zostać dobrymi przyjaciółmi. Był wśród nas jeden Żyd, nazy-
wał się Wajnsztok, z którym zapewne nigdy bym się nie zadawał – nie
tylko dlatego, że pochodził z Warszawy, ale z powodu jego zawodu. Sam
przyznał, że był zawodowym złodziejem. Wyglądał zdrowo, był wysoki,
przystojny i miał idealne, łukowate brwi. Pięknie śpiewał. Słysząc jego
śpiew, nikt by nie pomyślał, że jest drobnym przestępcą.
Kiedy żołnierze wrzucali go na nosze, żeby go zanieść do paki, krzyczeli
do niego: „Dlaczego nie idziesz do pracy?”. Zawsze odpowiadał: „Niech
Stalin wykona tę robotę, nie ja”. Z jego krzywego uśmieszku można było
wyczuć, że jego zdaniem żołnierze myśleli tak samo.
Ojciec odwrócił się w stronę jednego z nowych okien i uchylił je nieco.
Werandę wypełnił zapach świeżo skoszonej trawy. Wciągnęłam go głę-
boko do płuc.
– Zrobiło się tu trochę za ciepło, Aniu – powiedział.
– Dobrze, tato, zostaw otwarte, ale dokończ opowiadać. Nie zostawiaj
mnie w niepewności.
– No cóż, Wajnsztok był kombinatorem, ale sympatycznym. Któregoś
razu, kiedy siedział w tej ciasnej pace, błagał mnie: „Libeskind, proszę cię,
pozwól mi dzisiaj spać w baraku. Proszę cię, tu prawie nie ma miejsca,
żeby rozprostować nogi i jest jeszcze zimniej niż tam”. Odpowiedziałem
mu: „Jak mam to zrobić? Jeśli żołnierze na patrolu się zorientują, to
wyląduję w izolatce albo gorzej”. „Libeskind, wiesz, że mam swój honor.
Wypuść mnie, a przysięgam, że włos ci z głowy nie spadnie”. Niechętnie
otworzyłem pakę i pozwoliłem mu przemknąć się do swojego baraku,
na pryczę, a potem poszedłem do siebie, żeby choć trochę się przespać.
135