Page 129 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 129
Na podstawie informacji przedstawionych przez brygadierów raporto-
waliśmy, ilu ludzi stawiło się do pracy, ilu było chorych, a ilu w areszcie.
W obozowym areszcie – małym, drewnianym budyneczku z zakrato-
wanymi oknami – osadzano więźniów odmawiających pójścia do pracy.
Strażnicy więzienni także byli więźniami. Bawiło mnie, iż ci żydowscy
chłopcy z Polski nie mieli pojęcia, jak pełnić tego rodzaju funkcję.
Kiedy już się zadomowiliśmy, odkryłem, że w obozie przebywa duża
grupa bundowców, takich jak ja. Pochodzili z Warszawy, Lidy, Barano-
wicz i innych małych miasteczek. Nie było nikogo z Łodzi, więc nikogo
z nich nie znałem, ale wiedziałem, że wyznajemy tę samą filozofię i to
mnie trochę podnosiło na duchu. Mężczyźni z mojej kolumny dobrze się
dogadywali, może dlatego, że mieli podobne poglądy polityczne. Wybrali
spośród siebie kucharzy. W miejscu, gdzie racje żywnościowe były skąpe
i na wagę złota, funkcja kucharza oznaczała ogromne przywileje. W tych
okolicznościach bycie kucharzem było lepsze niż w innych warunkach
bycie burmistrzem albo kierownikiem kolumny.
Cieszyłem się, że kucharze mieli szczęście i mogą zapewnić sobie
dostateczną ilość pożywienia, wiedziałem jednak, iż nie będę wykorzy-
stywał swojego kierowniczego stanowiska. Zasada fair play wyniesiona
ze szkoły Medema była na zawsze wyryta w moim mózgu. Nie złamałbym
jej, żeby nie wiem co. Mimo pomyślnych okoliczności i otrzymania funkcji
kierownika kolumny starałem się zachować równy status z pozostałymi
więźniami obozu. Rola, którą mi przypisano, nie zwalniała mnie od
trudnego obowiązku pozostania porządnym człowiekiem.
Pierwsza okazja, aby pozostać wiernym swym zasadom, nadarzyła się
od razu w pierwszym tygodniu. Po porannej pobudce więźniom dawano
czarny płyn, o którym wiedziałem już, że to kawa. Kiedy dostępny był
czerstwy chleb, dostawaliśmy po kawałeczku na przekąskę. Tego ranka
była tylko kawa. Po „śniadaniu” więźniowie musieli wyjść na dwór na
apel. Moim obowiązkiem było dopilnować, aby wszyscy pojawili się
na nim na czas. Nie miało znaczenia, czy jest gorąco, czy zimno, pada
deszcz czy śnieg. O piątej rano wszyscy musieli być na placu apelowym
i wyglądać na gotowych do pracy.
Byłem odpowiedzialny w szczególności za to, aby każdy więzień z mojej
kolumny stawił się do przeliczenia. Niektórzy byli jednak ewidentnie
chorzy. Większość z nas miała za sobą wielomiesięczną ucieczkę; ludzie
starsi i słabszego zdrowia byli w nie najlepszej kondycji, z pewnością nie
129