Page 124 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 124

tu na piknik – myślał. Trzeba po prostu to przetrwać, dzień po dniu. Myśl
          ta zakorzeniła się w jego mózgu. Stała się refrenem, który powtarzał
          sobie co noc, kładąc się na pryczy.
             Rano więźniowie dostali jakiś letni, czarny płyn o smaku nieprzypo-
          minającym niczego znanego Nachmanowi. Nic więcej. Żołnierze poganiali
          ich wrzaskiem, a kiedy wszyscy stanęli przed barakami, otworzyli bramę
          obozu. Przyjechali dopiero wczoraj wieczorem. Dokąd teraz idziemy?
          – zastanawiał się Nachman. Na zewnątrz czekali następni żołnierze
          z bronią gotową do strzału. Rozkazali mężczyznom uporządkować teren
          wokół obozu. Po pospiesznej budowie pozostały sterty odpadów – drew-
          nianych bali, drutów i kamieni, zaś więźniowie mieli sprzątnąć cały ten
          bałagan.
             Po kilku godzinach pracy Nachmana rozbolały plecy. Druty poraniły
          mu dłonie. Nie mieli żadnych narzędzi. Nie był przyzwyczajony do tak
          ciężkiej fizycznej pracy. Nagle usłyszał swoje nazwisko.
             – Libeskind Nachman!
             „Kiedy w Rosji słyszałeś, jak wywołują twoje nazwisko, nie oznaczało
          to nigdy nic dobrego” – podkreślał Nachman na nagraniu, podobnie jak
          za każdym razem, kiedy mówił o Związku Radzieckim.
             Nieopodal dostrzegł wysokiego, rumianego mężczyznę o szerokich
          barach. Wyglądał dokładnie tak, jak Nachman wyobrażał sobie typo-
          wego Rosjanina. Patrząc na jego długi, skórzany płaszcz z epoletami,
          wywnioskował, że ma do czynienia z członkiem NKWD, tajnej radziec-
          kiej policji. Rosjanin podszedł do Nachmana, klepnął go po ramieniu
          i powiedział: „Chodźmy na bok pogadać”. Nachman poszedł za nim. Co
          innego mógł zrobić? Rosjanin odgarnął połę płaszcza na bok i usiadł na
          wystającej z ziemi skale, po czym wskazał Nachmanowi miejsce obok
          siebie. Ów zwyczajny gest sprawił, że Nachman zaczął się denerwować.
          Nie istniało coś takiego jak sympatyczne pogwarki z enkawudzistami.
          Mogło to oznaczać jedynie kłopoty. Nachman usiadł na brzegu skały
          i odwrócił się przodem do rozmówcy.
             – No, to opowiedzcie mi o swoim ojcu – poprosił Rosjanin. Jego pospo-
          lita, szeroka twarz nie zdradzała żadnych emocji.
             – Był stolarzem, ale nie żyje – odrzekł Nachman.
             Rosjanin zmrużył oczy i przyjrzał mu się uważnie.
             – Pochodzicie z bogatej rodziny?
             – Nie – odparł Nachman. – Byliśmy bardzo biedni.


          124
   119   120   121   122   123   124   125   126   127   128   129