Page 121 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 121

przesłuchania nagle ustały. Pewnego dnia o świcie żołnierze z psami
            wyprowadzili pod karabinami wszystkich mężczyzn i poprowadzili ich
            na stację kolejową. Nachman zorientował się wówczas, iż był jednym
            z setek więźniów. Nie miał pojęcia, że w więzieniu było tyle ludzi.
               Na stacji razem z innymi stał w milczeniu w długim szeregu. Wkrótce
            okazało się, że mają być załadowani do bydlęcych wagonów. Musiało
            to trwać godzinę, może dwie – czas wydawał się nie mieć już znacze-
            nia. Strażnicy z karabinami na ramionach obserwowali nieszczęśni-
            ków posłusznych jak psy. Nie było opcji ucieczki. Strażnicy byli gotowi
            strzelać na najmniejsze poruszenie. Uparta, zimna mgła przenikała
            wytartą marynarkę Nachmana. Było mu obojętne, dokąd jadą; chciał po
            prostu wsiąść już do pociągu. Po zapędzeniu do wagonów mężczyznom
            zabroniono rozmawiać, gapili się więc na siebie nawzajem, usiłując
            wyczytać coś z postawy, pochylenia ramion czy cieni pod oczami swoich
            przypadkowych towarzyszy podróży. Każdy starał się odgadnąć, kim
            jest ta czy inna osoba. Dlaczego się tu znaleźli? Kogo musieli opuścić?
            Duszne, przeładowane wagony stanowiły jaskrawy kontrast wobec zimna
            panującego na stacji. Ludzie zaczęli się pocić i zdejmowali marynarki,
            a potem koszule. Nawet bez nich nie można było się ochłodzić. Zapach
            potu przenikał powietrze w wagonie.
               Podróż w nieznane trwała tygodniami. Pociąg często się zatrzymy-
            wał; ani Nachman, ani jego towarzysze nie mieli pojęcia dlaczego. Być
            może strażnikom przekazywano wówczas prowiant, lecz ochłapy, które
            otrzymywali więźniowie, były spleśniałe i niemal niejadalne. Kto jednak
            mógł pozwolić sobie na niejedzenie? Nachmanowi przez cały czas bur-
            czało w żołądku. Od kiedy opuścił dom, już dwa razy musiał robić nowe
            dziurki w pasku od spodni. Raz na jakiś czas, kiedy pociąg się zatrzy-
            mywał, żołnierze dawali im wiadro wody. Nachman pił ją łapczywie ze
            wspólnego pogiętego metalowego kubka, jakby to było wino.
               Kiedy dotarli nad wielką rzekę Wołgę, Nachman patrzył z zachwytem.
            Srebrnoszare wody płynęły wartko, tworząc wiry wokół ogromnych
            kamieni. Majestatyczne lasy porastające brzegi chroniły ją jak mury.
            Nachman był oczarowany. Wyobrażał sobie pływające w rzece wspaniałe
            ryby, choć nie mógł ich dostrzec. Jestem nad legendarną rzeką, którą
            Rosjanie nazywają matką – myślał. Czy ktokolwiek mógłby to sobie kie-
            dyś wyobrazić? Czytał o Wołdze jako uczeń, pamiętał, jak w postrzępio-
            nym atlasie śledzili jej trasę wynoszącą cztery tysiące kilometrów. Był


                                                                         121
   116   117   118   119   120   121   122   123   124   125   126