Page 122 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 122
więźniem, lecz ekscytował go widok ogromnej rzeki. Co by powiedziała
Roza, gdyby mnie teraz widziała? – zastanawiał się.
Kiedy wysiedli z pociągu, Nachman sądził, iż dotarli do celu podróży,
lecz mylił się. Strażnicy zapędzili mężczyzn na statki czekające na
nabrzeżu. Dokąd? – zastanawiał się. Zabierają nas tam, żeby nas zastrze-
lić? Nie, to nie ma sensu. Nie marnowaliby wysiłku na podróże statkami,
gdyby mieli zamiar nas zabić. Mimo to nikt nie wiedział, co czeka na
nich w górze rzeki, zaś niewiedza zostawiała otwarte pole wyobraźni. Im
dalej na północ żeglowali, tym bardziej oddalone były od siebie okoliczne
wsie. Lasy stały wzdłuż rzeki ciemne i nieprzeniknione. Cokolwiek nas
czeka, nie będzie to nic dobrego – wnioskował Nachman ponuro.
W końcu dotarli do miejscowości o nazwie Poszechonje-Wołodarsk
w obwodzie jarosławskim. Znajdowali się około trzystu kilometrów na
północ od Moskwy. Nachman nigdy nie słyszał o tym miejscu ani też
nie wyobrażał sobie, że dotrze tak daleko na północ. Nie był pewien,
gdzie dokładnie są, lecz będąc zawsze dobrym z geografii, pamiętał,
że północną granicę Rosji stanowi Ocean Arktyczny. Myśl o spędzeniu
tam zimy przejmowała go chłodem. „Muszę przestać o tym myśleć,
jeżeli chcę przeżyć” – mówił sobie. Pomaszerowali do nowego więzienia,
niepodobnego do żadnego z tych, które widział Nachman. Był to nowo
wybudowany łagier o nazwie Opalicha. Wkrótce odkrył, że jego współ-
więźniami jest sześciuset polskich Żydów i garstka Polaków.
Rozglądał się wokoło, kiedy strażnicy prowadzili ich na plac apelowy,
aby ich policzyć. Nie widział nic poza rzędami topornie wybudowanych
drewnianych baraków i górujących nad obozem dwóch wysokich wież
strażniczych. Zapach świeżego drewna podpowiadał mu, że obóz założono
dopiero niedawno. Na jego terenie nadal leżały stosy budulca, zaś całość
otaczało kilka kręgów drutu kolczastego. Za nim widać było jedynie
bezkresny, gęsty i ciemny las, zupełnie jak w rosyjskich bajkach. A więc
to jest mój bezpieczny dom… ale na jak długo? – zastanawiał się.
Weszli do baraków. Lampki oliwne z bawełnianymi knotami rzucały
dziwne cienie na cienkie deski, mające chronić więźniów przed żywio-
łami. W każdym baraku znajdowały się trzypiętrowe prycze zbudowane
z grubo ciosanych bali pełnych zadziorów. Zamiast materaców była
słoma i płótno workowe do przykrycia. Pierwszego wieczoru do baraku
wszedł wysoki, szeroki w barach młody człowiek o nazwisku Hoffman,
żydowski inżynier z Warszawy. Wyglądało na to, że został przysłany do
122