Page 112 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 112

Wkrótce łódź zatrzymała się i zakołysała delikatnie na wodzie.
             – Jesteś na miejscu. Wysiadaj – szepnął chłop.
             Spojrzałem w górę. Mogłem dostrzec jedynie zarys kępy drzew
          w oddali.
             – Którędy? – spytałem, a serce biło mi tak mocno, jakby miało wysko-
          czyć z piersi.
             W odpowiedzi wyciągnął do mnie dłoń. Było jasne, że chce, abym
          zapłacił mu za tę informację.
             – Nie mam pieniędzy – wyszeptałem, żałując, że zmarnowałem je na
          poprzednią próbę.
             – Daj mi zegarek – odrzekł. Podałem mu go.
             Wskazał na lewo i powiedział:
             – Idź wzdłuż torów kolejowych. Doprowadzą cię do Siemiatycz.
             W tym momencie nie mogłem dostrzec torów, ale miałem nadzieję,
          że odnajdę je gdzieś za lasem. Wysiadłem z łódki w błoto, czując,
          jak zimna woda wlewa mi się do butów. Ślizgając się, wdrapałem się
          na brzeg.
             Odgłosy strzałów były bardziej odległe niż poprzednim razem, lecz
          wiedziałem, że nie jest jeszcze dość bezpiecznie, aby iść dalej. Położyłem
          się więc w lesie i czekałem. Za każdym razem, kiedy słyszałem szelest
          liści, nie wiedziałem, czy to człowiek, czy zwierzę prowadzi polowanie.
          Starałem się wstrzymywać oddech. W myślach powtarzałem sobie: Nie
          ruszaj się, udało ci się dojść aż tutaj. Wkrótce będzie po wszystkim. Kiedy
          strzały ucichły i żołnierze odeszli, poszedłem wzdłuż torów kolejowych
          w stronę miasteczka. Słaby blask księżyca pomógł mi odnaleźć właściwą
          drogę. Nigdy nie czułem się tak samotny.
             Ojciec przerwał. Wpatrywał się w fale, jakby usiłował zobaczyć samego
          siebie w tamtym lesie sprzed lat. Poklepałam go łagodnie po ramieniu.
          Po kilku chwilach milczenia podjął opowieść.
             – Kiedy zbliżałem się do miasteczka, usłyszałem coś niewiarygodnego.
          Myślałem, że mam halucynacje z wyczerpania. Był to śpiew. Śpiew pod-
          czas wojny? Jak to możliwe? Okazało się, że wieś była położona na tyle
          daleko od granicy, że nie dotknęły jej wojenne napięcia. Ciężka atmosfera
          panująca w Polsce nie dotarła jeszcze do Siemiatycz, albo Siamiatyczy,
          jak nazywali je Rosjanie.
             W krótkim czasie zorientowałem się, że wielu młodych Żydów wałęsa
          się w nocy po ulicach miasteczka. To oni śpiewali. Patrzyłem na nich


          112
   107   108   109   110   111   112   113   114   115   116   117