Page 109 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 109

była już okupowana przez Niemców. Jeśli mielibyśmy szczęście i nie zdra-
            dzilibyśmy się, że jesteśmy uciekającymi Żydami, moglibyśmy dotrzeć
            w okolice Siemiatycz, skąd mieliśmy zamiar przekraść się na sowiecką
            stronę.
               – Jacy „my”?
               – Mówiłem ci już. Adek, mój daleki kuzyn, i jego żona Regina. Znala-
            złem ich na dworcu w Kaliszu.
               – A kiedy w końcu dotarliście do Warszawy, Niemcy byli tam dopiero
            od jakichś trzech miesięcy. Jak tam było?
               – Nie uwierzyłabyś, jaki panował bałagan! Bombardowania, strze-
            laniny, chaos, dym – wojna na całego. Widzieliśmy na ulicach biedaków
            pchających wózki z dobytkiem. Kto wie, dokąd zmierzali? Wydawało
            się, że wszyscy spieszą się, aby znaleźć jakąś iluzję bezpieczeństwa, ale
            z drugiej strony uparcie robili wszystko, aby zostać w swoim mieście.
            Widok tych ludzi, biegających jak wystraszone króliki, i atmosfera zagłady
            wiszącej nad miastem tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że muszę
            zrealizować swój plan za wszelką cenę.
               – A jak konkretnie zorientowałeś się, gdzie najlepiej przekroczyć
            granicę?
               Nad głowami przemknął nam pelikan brunatny, odwracając na chwilę
            naszą uwagę. Oboje podnieśliśmy wzrok.
               – Wiedziałem, że Bug stanowi granicę pomiędzy Polską a Związkiem
            Radzieckim, tyle że wówczas nie uważano go już za polską granicę. Była
            to granica niemiecka. Musieliśmy tylko znaleźć kogoś miejscowego, kto
            pokazałby nam dobre miejsce do przeprawy. Ale nie wystarczyło zapytać,
            nie było to takie proste. Musieliśmy bardzo uważać, z kim rozmawiamy.
            Gdybyśmy zwrócili się do kogoś sympatyzującego z Niemcami, byłoby
            to... no, możesz sobie wyobrazić.
               – I pojechaliście pociągiem aż do Siemiatycz?
               Tata roześmiał się i spojrzał na ocean.
               – Nie, wtedy było to już niemożliwe, a nawet gdyby pociąg tam dojeż-
            dżał, byłoby to zbyt ryzykowne. Szliśmy wiele kilometrów pieszo, a potem,
            kiedy tylko się dało, wynajmowaliśmy chłopów chętnych podwieźć nas
            wozami w stronę rzeki. Większość bardzo chętnie nam pomagała.
               – Musieliście im płacić, czy robili to w ramach – nie wiem – uprzej-
            mości wobec ludzi uciekających przed wojną?
               – Oj, Aniu, Aniu, jesteś taka naiwna. Oczywiście, że musieliśmy im


                                                                         109
   104   105   106   107   108   109   110   111   112   113   114