Page 111 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 111

liśmy, że spotkamy się w najbliższej wiosce, ale minęło dwadzieścia lat,
            zanim znowu ich zobaczyłem.
               Wiatr przybrał na sile, chmury zgęstniały. Wiedziałam, że wkrótce
            pójdziemy do domu, lecz musiałam dowiedzieć się czegoś więcej.
               – Skoro zostałem sam, postanowiłem wynająć innego chłopa, który
            mógłby spróbować przewieźć mnie w inny sposób. Zapytałem paru
            miejscowych, oni zaś skierowali mnie do pobliskiego gospodarstwa.
            Drugi chłop wydawał się młodszy i bystrzejszy. Kiedy opowiedziałem
            mu o naszej nieudanej przeprawie poprzedniej nocy, powiedział, że zna
            lepsze miejsce, ale znajduje się ono trochę dalej, w górę rzeki. Mówił, że
            popłyniemy mniejszą i cichszą łódką.
               Z zapadnięciem nocy ruszyliśmy nad rzekę wozem konnym. Miejsce,
            które wybrał mój przewoźnik, było oddalone o parę kilometrów. Kazał mi
            się położyć i przykrył mnie stertą słomy, na wypadek gdyby zatrzymali
            nas Niemcy, którzy w owym czasie kontrolowali już polski brzeg Bugu.
            Ale Niemcy się nie pojawili. Na bocznej drodze zaatakowała nas grupa
            uzbrojonych mężczyzn. Słyszałem, jak krzyczeli po polsku. Wszystko
            stało się tak szybko, że trudno mi przypomnieć sobie szczegóły. Wiem,
            że zabrali mój skromny dobytek – torbę, którą zapakowała dla mnie
            Roza. To cud, że nie zastrzelili nas obu, kiedy znaleźli mnie na wozie.
            Straciłem torbę, ale nadal byłem żywy, więc był to dobry znak. Ledwie
            mieliśmy czas dojść do siebie; kiedy tylko mężczyźni odeszli, ruszyliśmy
            dalej w stronę rzeki. Ani chłop, ani ja nie powiedzieliśmy ani słowa o tym,
            co się stało.
               Podczas drugiej próby przeprawy przez Bug już wiedziałem, czego
            się spodziewać. Postanowiłem, że wdrapię się na brzeg i jak najszybciej
            pobiegnę do lasu, a tam położę się na ziemi i będę leżał bez ruchu, dopóki
            nie umilkną strzały i nie zrobi się bezpiecznie. Wsiadłem do maleńkiej
            łódki i w milczeniu odbiliśmy od brzegu, który zaledwie parę tygodni
            wcześniej był polski. Usłyszałem strzały; brzmiały tak, jakby dochodziły
            od polskiej strony. To pewnie Niemcy patrolowali teren.
               Na szczęście dla mnie po pochmurnym dniu nadeszła bezgwiezdna
            noc. Co jakiś czas atramentową ciemność oświetlały race z drugiego
            brzegu. Łódka bezgłośnie przesuwała się po powierzchni wody. Odlicza-
            łem w myślach minuty dzielące nas od radzieckiej strony. Wiedziałem,
            że może powitać mnie salwa z karabinu, lecz perspektywa wolności od
            Niemców wołała mnie i uspokajała skołatane nerwy.


                                                                         111
   106   107   108   109   110   111   112   113   114   115   116