Page 110 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 110

płacić. Kończyły nam się pieniądze. Od początku mieliśmy ich bardzo
          mało, ale przejście przez granicę było najważniejsze. Kiedy w końcu
          dotarliśmy do rzeki, znaleźliśmy jednego chłopa, który powiedział, że
          ma parę małych łódek przycumowanych na brzegu. Złożyliśmy się, żeby
          mu zapłacić za przewiezienie nas na drugi brzeg, kiedy zrobi się ciemno.
             – Baliście się?
             – Byliśmy zbyt zajęci logistyką, żeby się bać. I tak by nam nie pomogło,
          gdybyśmy się nad tym zastanawiali. Myślę, że w głębi duszy wszyscy
          byliśmy zdenerwowani, ale też i podekscytowani, że wkrótce będziemy
          z dala od tego chaosu, który widzieliśmy w Warszawie. Miałem w głowie
          tylko jedną myśl: dalej, dalej, dalej.
             – Więc jak wam się udało?
             – Znasz odpowiedź.
             – Tak, ale chcę ją usłyszeć jeszcze raz.
             Zaczął się przypływ i fale z głośnym hukiem zalewały brzeg. Nad
          nami głośno skrzeczało poruszone stado mew.
             – O zmierzchu Regina, Adek i ja wpakowaliśmy się na wóz. Skrzypiał
          pod naszym ciężarem, chociaż wszyscy byliśmy szczupli. Chłop powoził
          w ciemnościach, strzelał z bata i krzyczał „Wio! Wio!”, żeby pospieszyć
          konia. Kiedy dotarliśmy w miejsce, gdzie były przycumowane jego łódki,
          wygramoliliśmy się z wozu, a chłop wskazał nam łódź, która miała nas
          przewieźć na drugą stronę. Pod nogami szeleściła nam gruba warstwa
          suchych liści. Każdy krok brzmiał zbyt głośno. Szybko wsiedliśmy do
          łodzi, podczas gdy chłop odwiązywał cumę.
             Po przepłynięciu na drugi brzeg rzeki okazało się, że radzieccy żoł-
          nierze strzelają ostrzegawczo w powietrze i zapalają race. Zatrzymali-
          śmy się na chwilę w małej zatoczce i nasłuchiwaliśmy. Byliśmy na tyle
          blisko, że słyszeliśmy, co się dzieje. Żołnierze zatrzymali wszystkich,
          którzy dotarli tam przed nami. Krzyczeli, że odeślą tych ludzi z powro-
          tem na niemiecką stronę. Bez sensu byłoby teraz próbować wdrapać
          się na brzeg. Race oświetlały niebo, było jasno jak w dzień. Szepnęliśmy
          naszemu przewoźnikowi, że chcemy wrócić na tamten brzeg. Zanurzył
          wiosła w wodzie i poruszał nimi tak cicho, że wydawało się, że stoimy
          w miejscu.
             Kiedy byliśmy już z powrotem na polskim brzegu, z nadejściem dnia
          postanowiliśmy się rozdzielić, ponieważ wydawało się, że pojedynczo
          będziemy mieli większe szanse wysiąść niepostrzeżenie z łodzi. Myśle-


          110
   105   106   107   108   109   110   111   112   113   114   115