Page 103 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 103

– Jakie listy? Nie chcieliśmy marnować pieniędzy na znaczki. Cho-
            dziliśmy od drzwi do drzwi i opowiadaliśmy ludziom z entuzjazmem
            o tym, co będą robić ich dzieci i dzieci ich sąsiadów.
               – A jaki był wasz najbardziej przekonujący argument?
               – Nu, to przecież oczywiste. Mówiliśmy rodzicom, że ich dzieci będą
            wdychać świeże wiejskie powietrze zamiast miejskiego smogu, że będą
            pływać i kopać piłkę bez obawy o wybite szyby.
               Słyszałam jego podekscytowany głos, jakby był gotów namawiać
            ludzi tu i teraz.
               – Więc ile w końcu zebrali ci twoi nastolatkowie?
               – Najczęściej zdarzały się dary żywnościowe. Niektórzy dawali pół
            funta cukru, inni puszkę oleju albo konserwy. Bardzo niewielu dawało
            parę złotych. Zawsze jakoś udawało się zebrać wystarczająco dużo.
               – A pieniądze? Na co je wydawaliście?
               – Kupowaliśmy namioty i prosiliśmy chłopów o pozwolenie rozbicia
            ich na ich ziemi. Każdego lata budowaliśmy wielkie miasto namiotowe
            w otoczeniu słodko pachnących lasów sosnowych. Wyobraź sobie, Aniu,
            większość tych dzieciaków nigdy wcześniej nie widziała lasu ani jeziora.
            Tak świetnie się bawiły, nigdy nie śmiały się tyle, co wtedy. Nie wyobra-
            żałem sobie, że mógłbym robić coś ważniejszego.
               Przerwał na chwilę. Usłyszałam jakieś zakłócenia na linii i spojrza-
            łam na ścienny zegar. Dochodziła jedenasta wieczór. Myślałam już, że
            powiemy sobie „dobranoc”, kiedy tata znowu się odezwał.
               – Znasz Carla, prawda, Aniu?
               – Tego niskiego siwego faceta z twojej kamienicy, z taką pyzatą, różową
            twarzą?
               – Tak – odrzekł. – Był jednym z moich obozowiczów.
               Nie potrafiłam wyobrazić sobie Carla jako dziecka, ale zaczęłam
            rozumieć, dlaczego zawsze traktował ojca z szacunkiem. Czterdzieści
            lat wcześniej tata był jego ukochanym komendantem obozu SKIF-u.
               Tata mówił dalej i wydawało mi się, że nadal ma przed oczami obraz
            małego Carla.
               – Republika Dziecięca w 1939 roku była ostatnia. Było to w lipcu
            i już wtedy gromadziły się czarne chmury zwiastujące nadchodzącą
            katastrofę. My, wychowawcy, czuliśmy, że zbliża się wojna z Niemcami.
            Nastrój w kraju był złowrogi. Widzieliśmy polskich żołnierzy na ćwicze-
            niach, przygotowujących się do wojny, ale dzieci były beztroskie i nie


                                                                         103
   98   99   100   101   102   103   104   105   106   107   108