Page 101 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 101

alistycznie, lecz mój ojciec wierzył w nie każdą komórką ciała. Kiedyś
            uczył się esperanto, niemal wymarłego już uniwersalnego języka, który
            miał uczynić ludzi braćmi. Nadal recytował mi liczby w esperanto: unu,
            du, tri, kvar, kvin...
               – Czemu uczyłeś się języka esperanto, tato? – pytałam.
               On zaś odpowiadał:
               – Można było porozumiewać się nim z ludźmi z całego świata, którzy
            też go znali. Można było dowiedzieć się od nich bardzo dużo o ich życiu.
               Nigdy nie porzucił swoich idealistycznych przekonań. Sądził, że na
            obozie jego wnuki nie tylko będą się dobrze bawić, lecz – co ważniejsze –
            nauczą się, jak funkcjonować w społeczeństwie, dogadywać się z ludźmi,
            rozumieć ich uczucia i cenić ich kulturę. Odłożyłam formularze na
            bok i zaczęłam składać naręcze wypranych rzeczy na stole w jadalni.
            Słuchałam ojca przez głośnik telefonu, pragnąc, aby ta rozmowa jak
            najszybciej dobiegła końca, bo byłam bardzo zmęczona, lecz ożywienie
            w jego głosie sugerowało, że ma ochotę dłużej pogadać.
               – Czy mówiłem ci o Republice Dziecięcej? – Wiedział, że w ten sposób
            zdobędzie moją uwagę.
               Była to jedna z moich ulubionych opowieści.
               – Okej, tato, opowiedz.
               Wrzuciłam pranie do koszyka i usadowiłam się w fotelu, ponieważ
            wiedziałam już, że rozmowa się przeciągnie.
               – Nie pamiętam, czy to była dziewiąta czy dziesiąta Republika, ale
            było to niedaleko Zakopanego w miejscu zwanym Buńdówki.
            Ojciec powiedział to z takim przypływem młodzieńczej energii, że prawie
            usłyszałam, jak drut telefoniczny wibruje od jego głosu. – Nazwa wsi
                                                                           47
            była wyjątkowo odpowiednia, bo była taka podobna do słowa Bund .
            Widzisz, jaki to był szczęśliwy zbieg okoliczności?
               – Tak, widzę, ale dlaczego nazywaliście to Republiką, a nie obozem,
            tato?
               – Bo chcieliśmy stworzyć własne państwo dla tych dzieciaków
            z czynszowych kamienic. One wszystkie były takimi samymi biedakami
            jak ja. W naszej republice przynajmniej przez dwa miesiące nikt nie był
            głodny i wszyscy byli akceptowani, choć mieli dziurawe buty.


            47   Buńdówki to dzielnica Zakopanego w południowej części miasta, pod Drogą pod
               Reglami – pomiędzy wylotem Doliny Strążyskiej i Suchego Żlebu.

                                                                         101
   96   97   98   99   100   101   102   103   104   105   106