Page 73 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. "Żółta gwiazda i czerwony krzyż" Arnold Mostowicz
P. 73

dobre zaciemnienie, dzięki czemu bezpiecznie mogły się palić dwie lampy
                  naftowe. Blask ich w pierwszej chwili go oślepił. Jeszcze raz sprawdzili stan
                  rękawów i kołnierzy. Wyglądało na to, że dość bezpiecznie przeprowadzili
                  całą akcję. Przyjrzał się teraz z większą sympatią mężczyźnie, z którym
                  dość niespodziewanie połączył go transport umierającego dziecka do
                  szpitala. Był to niski, schludnie ubrany człowiek. Miał nie więcej jak czter-
                  dzieści kilka lat, chociaż warunki życia w getcie szybko ryły na twarzach
                  ludzkich bruzdy starości. Pokój, w którym się znaleźli, był nieprawdopo-
                  dobnie zagęszczony. Ze trzy łóżka czy kanapki. Na wszystkich pościel wręcz
                  świeciła świeżością. Z dwóch łóżek spod pościeli spoglądało na niego pięć
                  albo sześć par czarnych, przerażonych oczu. Pokój zaopatrzony był nawet
                  w bieżącą wodę, co stanowiło już niebywały luksus. Tuż przy drzwiach stał
                  stół, a przy stole trzecie łóżko, zajęte przez kobietę w średnim wieku, ni to
                  ładną, ni brzydką, wyraźnie wycieńczoną i podobnie jak dzieci wpatrującą
                  się w niego z przerażeniem.
                    – To pani jest chora? – zapytał machinalnie otwierając teczkę
                  ze stetoskopem.
                    Nie odpowiedziała. Powtórzył pytanie.
                    – To pani rodziła?
                    – To ona, ona – pośpieszył z wyjaśnieniem mężczyzna. – Od czasu
                  powrotu ze szpitala jest taka jakaś dziwna...
                    Nie zdążył dokończyć swoich wyjaśnień, gdy nagle kobieta jednym
                  gwałtownym ruchem zrzuciła z siebie pierzynę, odwróciła się tyłem, pod-
                  ciągnęła do góry koszulę i obydwiema rękoma rozchylając swoje chude
                  pośladki, przejmująco krzyknęła po żydowsku:
                    – Widzisz teraz? Sram dziećmi! Ciągle sram dziećmi!
                    Było to tak niespodziewane, że przez dłuższą chwilę wpatrywał się
                  w pośladek, w odbyt, w rdzawo owłosiony srom odwróconej do niego
                  tyłem kobiety. Wydało mu się, że rzeczywiście ukaże się zaraz potylica
                  przychodzącego na świat dziecka...
                    Mężczyzna szybko podbiegł do chorej i szamocąc się z nią usiłował ją
                  zmusić do spuszczenia koszuli. Przemawiał do niej tak serdecznie i tak
                  czule, że kobieta rzeczywiście się uspokoiła.
                    – Widzi pan – powiedział – od czasu powrotu ze szpitala ona tak ciągle.

                                                                         71






         Mostowicz_zgck_-010214_.indd   71                                   14-01-31   14:37
   68   69   70   71   72   73   74   75   76   77   78