Page 70 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. "Żółta gwiazda i czerwony krzyż" Arnold Mostowicz
P. 70

nic do roboty. Może ktoś ma tu świecę? Bez świecy nic pan nie zobaczy.
                    Przyniesiono jakiś zapalony ogarek. Sanitariusz jedną ręką trzymał
                  świecę, drugą zasłaniał ją od strony okna. Weszli do pokoju razem. Smród
                  nie był mniejszy, tyle że rozrzedzony może nieco napływającym z otwartego
                  okna powietrzem. Czuł, że za chwilę zwymiotuje... ale się przemógł.
                  Nie mógł robić z siebie przedstawienia wobec ludzi w sionce i wobec
                  sanitariusza. Rozejrzał się dookoła. Całe umeblowanie pokoju stano-
                  wiły dwie prycze, stół, obok stołu zydelek. Nie było piecyka ani kuchenki.
                  Nie było także zlewu. Obok jednej z prycz stało zardzewiałe wiaderko
                  z zamarzniętym moczem. Na stole walało się kilka brudnych talerzy i dwa
                  garnki. Ściany, podobnie jak podłoga, pokryte były grubą warstwą
                  brudu. Stąpając ostrożnie, aby się nie poślizgnąć, podszedł do pryczy, tej
                  bliżej okna. Nie był to nawet barłóg, ale raczej resztki pościeli zmieszane
                  z jakimiś szmatami, będącymi prawdopodobnie kiedyś wierzchnimi okry-
                  ciami. Nawet w mdłym świetle świecy widać było na pryczy i obok niej
                  resztki zeschniętego kału. W poprzek pryczy leżało ciało drobnego, może
                  ośmioletniego chłopca. Nachylił się nad nim. W ostatniej chwili sanita-
                  riusz chwycił go za rękę.
                     – Co pan robi! Nie widzi pan, co się tu dzieje?!
                    Teraz dopiero zorientował się, że zarówno twarz dziecka, jego ciało, jak
                  w ogóle wszystko w tym legowisku pokryte było grubą warstwą ruchliwych
                  wszy. Wyglądały na skórze jak ruchome cętki. Właziły wszędzie, do oczu,
                  do nosa, do ust chłopca. Dziecko oczywiście było martwe, ale warstwa
                  poruszających się wszy dawała złudzenie, że twarz chłopca żyje.
                    Ten widok przywołał w nim poczucie jakiegoś nadrzędnego obowiązku.
                  Podciągnął rękawy płaszcza i marynarki i dotknął policzków dziecka.
                    – Nie żyje od ładnych paru godzin. Wezwali, cholera, kiedy już nic nie
                  można zrobić.
                    Podszedł do pryczy z lewej strony. Wyglądała dokładnie tak jak pierw-
                  sza. Z tą różnicą, że znajdowały się tutaj dwa ciała. Tak samo brudne,
                  tak samo wychudzone i wyniszczone. Tak samo pokryte wszami. Kobieta
                  i dziecko – chyba dziewczynka. Kobieta ręką obejmowała dziewczynkę,
                  chroniąc ją jak gdyby przed niebezpieczeństwem. Pochylił się nad nią.
                  Wystarczyło pobieżne spojrzenie, by dojść do wniosku, że jest martwa.

                  68                            ŻÓŁTA GWIAZDA I CZERWONY KRZYŻ | konFronTacJa






         Mostowicz_zgck_-010214_.indd   68                                   14-01-31   14:37
   65   66   67   68   69   70   71   72   73   74   75