Page 269 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. "Żółta gwiazda i czerwony krzyż" Arnold Mostowicz
P. 269

Obydwaj ucieszyli się z tego spotkania. Dawało im ono okazję,
                  by pogwarzyć o życiu, o czasach, które wspominało się rzewnie. Dla tych,
                  którzy znaleźli się w Brzezince, a później w innych obozach, wegetowa-
                  nie w wymierającym z chorób, brudu i głodu getcie było wspomnieniem
                  wręcz nostalgicznym, tak jak życie w Łodzi dla Żydów zamkniętych za
                  drutami bałuckiego getta.
                    Tego małego, rudego mężczyznę szczególnie dobrze zapamiętał,
                  z innych jednak powodów niż wspólne gettowe mieszkanie. Nie z czasów
                  gdy S. trząsł finansami getta, ale okresu gdy stawał się takim samym jak
                  wszyscy inni, przeznaczonym na rzeź Żydem...
                    –  Hej tam! Sanitariusz! – Ocknął się. Stojący obok esesman wskazał mu
                  leżącego na dnie rowu więźnia. Więzień leżał na plecach. Częściowo
                  ściągnięte spodnie pasiaka odsłaniały podbrzusze i cienkie jak kij od
                  leżącej obok łopaty uda. Skoczył do rowu i bezpośrednio z flaszeczki
                  wlał leżącemu między wargi nieco roztworu sporządzonego z różnych
                  banalnych środków nasercowych. Było naiwnością oczekiwać, że pomoc
                  ta odniesie jakiś skutek. Zresztą temu więźniowi z całą pewnością nie
                  takie krople były potrzebne. Cierpiał prawdopodobnie na gwałtowne
                  rozwolnienie – wynik fatalnego odżywiania i atrofii śluzówki jelit. Nie zdą-
                  żył ściągnąć spodni i teraz leżał w błocie i kale, co strasznie rozśmieszało
                  esesmańską wachę.
                    Pomógł choremu wydostać się z rowu. Był to Żyd węgierski. Nazywał
                  się Kohn. Jego brat bliźniak zginął w Hirschbergu. Zginął? Raczej
                  został zamordowany w niezwykłych okolicznościach. W Jeleniej
                  Górze na placu węglowym, gdzie pracowali więźniowie, leżały potężne
                  zwały miału węglowego, który od dołu, prawdopodobnie pod wpły-
                  wem ciśnienia, stale się żarzył. Wobec tego, że mróz był tęgi – docho-
                  dził czasami do dwudziestu pięciu stopni – nędznie odziani, niczym
                  właściwie niechronieni przed zimnem więźniowie szukali ciepła, kładąc
                  się na miale. Gdy się potem wracało do normalnej temperatury, mróz
                  stawał się oczywiście jeszcze dotkliwszy. Jeden z więźniów, właśnie brat
                  tego leżącego obok rowu, wykopał sobie w miale grajdołek, położył się
                  w nim i natychmiast zasnął. Gdyby nie zasnął, może by zauważył, że
                  obsuwa się na niego góra miału. W ciągu paru sekund został zasypany,

                                                                        267






         Mostowicz_zgck_-010214_.indd   267                                  14-01-31   14:38
   264   265   266   267   268   269   270   271   272   273   274