Page 225 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. "Żółta gwiazda i czerwony krzyż" Arnold Mostowicz
P. 225

spektakl, wydawało mu się chwilami niemożliwe, by ci sami gracze, skoro
                  tylko nałożą na siebie zielone kurtki z dystynkcjami i ujdą z boiska, prze-
                  kształcili się z powrotem w tych, kim byli w rzeczywistości. Zrozumiał
                  też, dlaczego esesmani nie założyli zwykłych spodenek gimnastycznych,
                  które z pewnością ułatwiałyby poruszanie się na boisku. Uznali najpew-
                  niej, że ta część munduru, którą na sobie zostawili, stale przypominać
                  będzie drużynie więźniów, iż nawet podczas meczu nie wszystkie reguły
                  przestają obowiązywać. Dlatego też prawdopodobnie Żydzi musieli grać
                  w pasiakach. Kto wie, jaki byłby przebieg tego spotkania piłkarskiego,
                  gdyby jedna i druga drużyna pozbawione były całkowicie tych mundu-
                  rów, które stanowiły o trwałości systemu obozowego. I kto wie, jak zacho-
                  wałaby się widownia, gdyby jej podekscytowanie nie było moderowane
                  migającą po boisku esesmańską zielenią.
                    A na boisku zaznaczyła się mimo wszystko przewaga dobrze odży-
                  wionych nad głodującymi. Esesmani przycisnęli – więźniowie bronili się
                  rozpaczliwie. Mecz byłby właściwie rozstrzygnięty, gdyby nie bramkarz
                  drużyny więźniów, który był jednocześnie kapitanem i ściskał przed spot-
                  kaniem dłoń kapitana drużyny niemieckiej. Był to piłkarz rzeczywiście
                  natchniony, bramkarz z bożej łaski, którego nazwisko publiczność przez
                  cały czas skandowała. Donośne okrzyki: – Moros! Moros! – rozlegały się
                  na cały obóz i chyba daleko poza okalające go druty.
                    Zainteresował go wówczas ten gracz. Podczas przerwy w meczu jeden
                  z Żydów węgierskich zaspokoił jego ciekawość. Moros miał na imię Ferenc,
                  pochodził z jakiegoś podbudapeszteńskiego miasteczka i od dzieciństwa
                  zapowiadał się na znakomitego piłkarza. Do tego, by być dobrym bram-
                  karzem, miał naprawdę znakomite warunki. Był wysoki, niezwykle giętki,
                  miał długie ręce. To, czym się popisywał, mogło wywołać uznanie najbar-
                  dziej wyrafinowanego konesera sztuki piłkarskiej. Bronił w nieprawdopo-
                  dobnych sytuacjach. Wybiegał, kiedy trzeba było wybiegać. Ustawiał się
                  zawsze tam, gdzie znalazła się piłka. Jeśli wynik do przerwy brzmiał tylko
                  1:0 dla esesmanów, była to przede wszystkim jego zasługa. Kilkakrotnie
                  zdobył sobie nawet uznanie Niemców: poklepywali go protekcjonalnie
                  po plecach, gdy jakimś cudem wybił piłkę na róg lub w ostatniej chwili
                  wychwycił ją z linii bramkowej.

                                                                        223






         Mostowicz_zgck_-010214_.indd   223                                  14-01-31   14:38
   220   221   222   223   224   225   226   227   228   229   230