Page 229 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. "Żółta gwiazda i czerwony krzyż" Arnold Mostowicz
P. 229

Neumann pojawił się w rewirze wkrótce po odejściu Emila.
                    – No i co? Zdecydował się pan?
                    – Tak. Dam tę narkozę.
                    – Bardzo się cieszę. Wiedziałem, że pan się zgodzi. – Neumann był
                  rozradowany.
                    – Wie pan, gardzę sobą za tę zgodę.
                    – Nic nie szkodzi. Każdy powinien sobą od czasu do czasu gardzić.
                  Mniej byłoby na świecie ludzi zachwycających się swoją szlachetnością.
                  A poza tym jest pan dobrym aktorem.
                    – Dlaczego?
                    – Doskonale gra pan rolę uwiedzionej niewinności. Pan wie, że nie
                  ma innego wyjścia. Tylko że się panu nie podoba, powiedzmy, moja
                  szczerość. Pan chyba uważa, że jestem cynikiem – wykorzystuję cudze
                  nieszczęście... Krótko pan jest w obozie...
                    – Naprawdę jestem przekonany, że my kiedyś we dwójkę za to odpowiemy.
                    – Z pana niepoprawny optymista. Po to, by odpowiadać za coś po
                  wojnie, trzeba ją przeżyć. Zresztą zapewniam pana, że po wojnie większe
                  gwałty zadane etyce lekarskiej pójdą w zapomnienie.
                    Była to męcząca i jałowa szermierka słowna. Machnął ręką i ponownie
                  wszedł do pokoju, gdzie leżał Moros. Nic się tutaj nie zmieniło. Ranny był
                  zlany potem i ciężko dyszał. Spojrzał na leżącego i poczuł nagle dławiący
                  żal w piersiach. Chciało mu się płakać. I już nie wiedział, nad kim bardziej
                  się rozczula – nad Morosem czy nad sobą...
                    Tymczasem Neumann zmienił pokój opatrunkowy w salę opera-
                  cyjną. Zebrał wszystkie narzędzia, jakimi dysponował rewir. Zgromadził
                  materiały opatrunkowe w imponującej ilości. Należało przypuszczać, że
                  mu Niemcy coś niecoś podrzucili, nigdy bowiem nie było tu tyle gazy
                  i waty. Niemniej wszystko razem przypominało bardziej jakiś sztych
                  z okresu wojny trzydziestoletniej niż czasy współczesne. Neumann był
                  jednak bardzo z siebie zadowolony.
                    – Ogląda pan to wszystko z politowaniem?
                    – Skoro sam pan to widzi...
                    – Widzę, ale zapewniam pana, że dawniej operowano w warunkach
                  jeszcze prymitywniejszych, a chorzy z tego wychodzili...

                                                                        227






         Mostowicz_zgck_-010214_.indd   227                                  14-01-31   14:38
   224   225   226   227   228   229   230   231   232   233   234