Page 206 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. "Żółta gwiazda i czerwony krzyż" Arnold Mostowicz
P. 206

studiów  oddzielić  obydwa  kręgi  swoich  zainteresowań.  Akademię
                  Maksa od Akademii Paryskiej, której uczelnia w Rouen podlegała. Karty
                  od studiów.
                    Na swoje studia Maks od dawna już machnął ręką. Ale to machnię-
                  cie miało tyle wdzięku, że musiałaby wzbudzić tylko niesmak wszelka
                  próba sprowadzenia marnotrawnego syna na dobrą drogę... Na dobrą?
                  Która była dla Maksa dobra?
                    Nadal nosił się elegancko. Nie zmieniał zresztą swoich gustów.
                  Ubierał się zawsze w dwurzędowy granatowy garnitur oraz szare getry
                  na czarnych pantoflach. Musiał wówczas otrzymywać od ojca duże
                  pieniądze, które pozwalały mu na prowadzenie życia autentycznego
                  dandysa. Bo był chyba ten syn żydowskiego muzyka z Łodzi rzeczywiście
                  jednym z ostatnich prawdziwych dandysów. Po francusku mówił znako-
                  micie i bywał podobno w najbardziej ekskluzywnych domach Rouen.
                    Maks w pełni uszanował ekstrawagancki według niego stosunek młod-
                  szego kolegi do studiów. Skoro był takim dziwakiem i postanowił się uczyć
                  – trudno, musiał to zaakceptować. Z drugiej strony nie szczędził mu
                  pochwał za postępy, jakie osiągał w różnych specjalnościach zielonego
                  stolika.
                    Pod koniec roku akademickiego coraz mniej czasu mógł poświęcać
                  Maksowi i jego rozrywkom. Zdał egzamin roku wstępnego, a na wakacje
                  wrócił do Polski. I Maks Bajgelman ponownie wypadł z jego życia, pozo-
                  stał bowiem w Rouen, a on sam przeniósł się na pierwszy rok medycyny
                  do Tuluzy.
                    ...Kubeł trzeba jednak opróżnić. O tej porze z całą pewnością już się
                  z niego wylewa. Ciężko zsunął się z siennika, założył drewniaki i prze-
                  ciskając się między pryczami podszedł do kąta, gdzie na niewysokim
                  zydelku stało wiadro na mocz. Służyło ono chorym i do poważniejszych
                  potrzeb, mimo srogiego zakazu Neumanna. Ale tylko nieliczni mieli siły,
                  aby korzystać z obozowej latryny, znajdującej się w baraku obok. Wiadro
                  było oczywiście pełne. Dookoła zydla podłoga była zalana. Wynoszenie
                  kubła nie było łatwą czynnością. Po pierwsze było ono ciężkie, a po drugie
                  wychodząc na zewnątrz rewiru narażonym się było nie tylko na powiewy
                  mroźnego wiatru od gór, ale i na poślizgnięcie się. Stopnie wiodące

                  204






         Mostowicz_zgck_-010214_.indd   204                                  14-01-31   14:38
   201   202   203   204   205   206   207   208   209   210   211