Page 210 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. "Żółta gwiazda i czerwony krzyż" Arnold Mostowicz
P. 210

skoków temperatury następowała jakaś awaria w połączeniach między
                  komórkami nerwowymi, i to w jednym tylko ośrodku jego mózgu. Nie obja-
                  wiało się to utratą kontaktu ze światem czy gorączkowym bredzeniem.
                  To było nagłe skupienie wszystkich funkcji myślowych na jednej jedynej
                  grupie spraw w przeszłości. Kiedy pod wieczór gorączka się podnosiła, z ust
                  Maksa zaczynał płynąć potok rozważań karcianych. Znajdowała tu ujście
                  cała karciana przeszłość Maksa, a może nawet zakotłowana gdzieś w niewia-
                  domy sposób przeszłość karciana wielu pokoleń jego przodków... Znane są
                  przecież takie wypadki, kiedy to nagle chory, w gorączce czy podczas utraty
                  przytomności, zaczyna mówić obcym, nieznanym językiem, który, jak się
                  później okazuje, był językiem jego dalekiego przodka. Tylko że dla Maksa
                  ten język karciany nie był obcy. O nie! W tym, co opowiadał, były ciągi
                  niezwykłych układów bakarata. Nadzwyczajne układy brydżowe. Jeszcze
                  dziwniejsze i dramatyczniejsze spotkania pokerowe. Wszystko to się mieszało,
                  rozrastało, nabierało kosmicznych wymiarów. Trudno oczywiście powiedzieć,
                  ile było w tym chorobliwej fantazji, a ile autentycznych, własnych i cudzych
                  klęsk czy sukcesów.
                    Coraz większą rolę zaczynał odgrywać w tych reminiscencjach Maksa – on,
                  jego uczeń, uczeń karciany, którego los umieścił na tej samej pryczy i na tym
                  samym sienniku, by w ostatnich chwilach swego życia mógł mu mistrz wypo-
                  mnieć różnorakie błędy, pomyłki, niedopatrzenia. Maks o nich pamiętał.
                  Pamiętał albo tworzył je w swojej chorej wyobraźni. Kreował rzeczywistość
                  karcianą, w której centrum znajdowali się tylko oni dwaj.
                    A po takiej serii wymówek czy zarzutów nagle, niby wytrawny aktor
                  ukazujący skalę swoich możliwości, z prokuratora przekształcał się
                  w obwinionego. Prosił o wybaczenie. Poczuwał się do winy, że to on,
                  Maks, nauczył go palenia papierosów i narażał na wyrzucenie ze szkoły.
                  Sumitował się, że zaraził go hazardem, że zrobił z niego gracza, że omal
                  nie złamał mu życia... Nie miało oczywiście żadnego sensu przekonywanie
                  Maksa, że nic takiego ostatecznie nie zaszło, że jakoś zdołał uchronić się
                  od niebezpieczeństwa, na jakie naraziły go jego nauki... W stanie, w jakim
                  Maks się znajdował, nic, rzecz jasna, do niego nie docierało. Chociaż
                  gdyby przyszło do normalnej rozmowy na ten temat, może podziękowałby
                  Maksowi. Może...

                  208






         Mostowicz_zgck_-010214_.indd   208                                  14-01-31   14:38
   205   206   207   208   209   210   211   212   213   214   215