Page 208 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. "Żółta gwiazda i czerwony krzyż" Arnold Mostowicz
P. 208
gdy ojcu coraz bardziej zagrażało aresztowanie. Praca w pogotowiu.
Getto... Świat cofnął się o parę stuleci.
W getcie nie miał ani czasu, ani okazji, by zainteresować się losami
Maksa. Jego ojca widział kilkakrotnie za pulpitem dyrygenckim. Koncert
skazańców dla skazanych. Wówczas tego oczywiście tak nie widział...
Nie tylko zresztą on... Został kierownikiem ambulatorium przy ulicy
Brzezińskiej. I wtedy Maks się pojawił. W granatowym garniturze,
ale już bez getrów, które być może utonęły gdzieś w gettowym błocie.
Bez getrów, ale za to z zaświadczeniem, że jest wykwalifikowanym pie-
lęgniarzem, i z walizeczką zawierającą wszystko, co powinno stanowić
uzbrojenie wykwalifikowanego pielęgniarza. Miał skierowanie do pracy.
Właśnie do niego, na Brzezińską. Była to chyba protekcja ojca, ale osta-
tecznie co to miało za znaczenie? Za dużo pielęgniarzy w getcie nigdy
nie było.
Tak więc ponownie spotkały się ich drogi. Ale i tym razem nie na długo.
Maks pracował bardzo dobrze. Wszyscy go chwalili – zarówno lekarze, jak
i chorzy. Wkrótce też został przeniesiony do pracy w szpitalu. Zresztą
i on nie kierował długo tym ambulatorium. Zachorował na dur brzuszny.
Przyczepiły się liczne komplikacje...
...Zdawało mu się, że leżący obok coś powiedział. Pochylił się nad nim
i odsunął koc. Maks miał oczy otwarte i rzeczywiście próbował wydobyć
z siebie jakieś słowa. Ale z jego ust wychodził tylko bełkotliwy szept –
bezdźwięczna skarga, a może prośba? Poszedł szybko po czysty jeszcze
kubeł i przystawił do pryczy tak, by chory mógł się załatwić. Ale Maks
zaprzeczył ruchem głowy. Wyraźnie chciał mu coś przekazać. Odstawił
więc kubeł. Kiedy wrócił, Maks leżał odwrócony tyłem, zarzuciwszy sobie
jakimś cudem koc na głowę. Prawie nie oddychał. Pokrywający go koc
nieznacznie tylko unosił się do góry.
Położył się z powrotem.
...Kiedy getto zostało zlikwidowane, mógł się tylko domyślić, że Maks
również znalazł się w Oświęcimiu. Nie spotkali się tam aż do chwili,
kiedy znalazł się w niewielkiej, osiemdziesięcioosobowej grupie więź-
niów, którą z Oświęcimia wysyłano gdzieś w głąb Niemiec. I oto w tej
grupie natknął się na Maksa. Było to tym bardziej zadziwiające, że sam
206
Mostowicz_zgck_-010214_.indd 206 14-01-31 14:38