Page 211 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. "Żółta gwiazda i czerwony krzyż" Arnold Mostowicz
P. 211

A jednocześnie im Maks czuł się gorzej, im bardziej opadał z sił,
                  tym większy z jednej strony okazywał mu respekt, tym bardziej z dru-
                  giej akcentował swoją godność. Jak gdyby chciał tutaj, w tym obozowym
                  rewirze, pokazać wszystkim, jakie to dobre cechują go maniery, że potrafi
                  nawet w takich warunkach zachować swoją dumę...
                    Nigdy go na przykład nie tykał... Nie mógł schodzić z pryczy, trzeba
                  więc było co parę godzin przynosić mu kubeł, a gdy Maks na nim siadał,
                  trzeba go było podtrzymywać. Za każdym razem Maks dziękował mu tak
                  elegancko, by nie powiedzieć szarmancko, jakby to wszystko rozgrywało
                  się w angielskim klubie, wśród utytułowanych dżentelmenów...
                    ...Rewir szumiał cichymi skargami, ciężkimi oddechami. Zbolałe, bez-
                  władne, opuchnięte od głodu, maltretowane śmierdzące powłoki trzy-
                  mały się kurczowo zasianego życia. Walczyły o nie, walczyły o ostatnie
                  dobro, jakie im na tym esesmańskim świecie pozostało. Chociaż nic
                  nie wskazywało, że inny świat ich doczesne cierpienia zrekompensuje.
                  Wszystko pozwalało sądzić, że i tam sięga esesmańska łapa i hitlerow-
                  ska władza i że ostateczny apel przyjmować będą razem: szatan i Bóg –
                  w mundurach z trupią czaszką...
                    Maks leżał nieruchomo. Otwarte szeroko oczy nie reagowały już na nic.
                  Sprawdził jego puls i oddech... Stało się. Tak długo spotykały się ich drogi,
                  aż odprowadził Maksa Bajgelmana do kresu tej ostatniej.
                    Zakrył go dokładnie kocem. Przez głowę. Potem położył się obok
                  i zasnął.
                    Rano zachował się tak, jak gdyby nic nie zaszło. Przed przyjściem
                  lekarza obozowego raz jeszcze wylał kubeł. Zamiótł i wymył podłogę.
                    Kilku chorym zmierzył temperaturę, jakby to w ogóle miało jakieś
                  znaczenie. Zastanowił się przez chwilę i także Maksowi wsunął termometr
                  pod koc. Gdy przyszedł lekarz obozowy, zdał mu sprawozdanie z nocy,
                  ani słowem nie wspominając o śmierci więźnia Bajgelmana, numer taki
                  a taki. Ostentacyjnie przysunął kubeł do pryczy, na której leżał Maks, jak
                  zwykł to robić kilka razy dziennie. A nawet manewrował w ten sposób,
                  by wyglądało na to, że pomaga choremu...
                    Potem rozmawiał z nim, a raczej mówił do niego, udając, że odpowiada
                  na jego pytania. Kiedy zaś rozdano chleb, wziął jego porcję dla siebie.

                                                                       209






         Mostowicz_zgck_-010214_.indd   209                                  14-01-31   14:38
   206   207   208   209   210   211   212   213   214   215   216