Page 183 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. "Żółta gwiazda i czerwony krzyż" Arnold Mostowicz
P. 183

swojej czci), a że przypadek zrządził, iż stało się inaczej... Sama rozumiesz,
                  że nie ma co zastanawiać się nad podobnym rozumowaniem. Jasne, że
                  Jerz wolał, bym traktował go ostatecznie jako tchórza niż jako zwykłego
                  delatora czy zdrajcę... Bo nie mam pewności, czy nim nie był...
                    Dowiedział się później, bo trzymali go w więzieniu jeszcze przez cztery
                  miesiące, że pod adresem, który podał Niemcom, w skrytce pod podłogą
                  były schowane jakieś papiery, które pozwoliły im wpaść na odpowiedni ślad.
                  Jerz uważał, że likwidując znajdujący się tam punkt, zapomniano najpraw-
                  dopodobniej o tych papierach i w ten sposób dostały się w ręce Gestapo.
                  W każdym razie na wolność już go nie wypuszczono. Przed wysyłką do
                  obozu Niemiec, który go przesłuchiwał, pokazał mu gazetę. Była w niej
                  wiadomość o ścięciu kilku komunistów z siatki tuluskiej...
                    Możesz sobie wyobrazić, moja droga, ile kosztowało Jerza to wyzna-
                  nie. Mogłoby się wydawać, że on w tym Oświęcimiu czekał na mnie, a ja
                  spadłem mu jak z nieba. Spowiedź się dokonała. Czy nastąpiło oczyszcze-
                  nie?... Dzisiaj, pisząc te słowa, mogę się nad tym zastanawiać, wówczas
                  nie tylko na tak skomplikowane procesy myślowe nie byłem nastawiony.
                  Co mnie wtedy interesowało – już wiesz. On czekał prawdopodobnie
                  na jakąś oznakę litości, choćby nawet pogardliwej – ja ani do jednego,
                  ani drugiego nie byłem zdolny.
                    Jerz wspomniał mi, że kiedy znalazł się w Oświęcimiu, myślał o samo-
                  bójstwie. Ileż on razy o tym samobójstwie przemyśliwał! Ale przyznał,
                  że nie było go już na taki krok stać... Na szczęście (tak powie-
                  dział: «na szczęście») po paru tygodniach znalazł się w szajskomandzie.
                  Chociaż zastanawiał się, czy to aby nie nagroda za ten adres, którym
                  pomógł Niemcom. Praca przy wywózce gówna jako nagroda za zdradę
                  – to aż nazbyt wulgarna symbolika. «Powodzi mi się teraz, jak widzisz
                  nieźle» – powiedział na zakończenie...
                    Tu już nie zdzierżyłem. O ile od tamtych wszystkich spraw, o których
                  dotychczas mówił, dzieliły mnie wieki i przestrzenie kosmiczne, i o ile
                  wysłuchiwałem jego dotychczasowych zwierzeń jedząc, trawiąc i drzemiąc,
                  o tyle Oświęcim był wokół nas, a my byliśmy wciągnięci w jego tryby
                  i prawa.
                    Powiedziałem mu, a raczej wykrzyczałem to, co wiedziałem, i co wiedział

                                                                        181






         Mostowicz_zgck_-010214_.indd   181                                  14-01-31   14:38
   178   179   180   181   182   183   184   185   186   187   188