Page 176 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. "Żółta gwiazda i czerwony krzyż" Arnold Mostowicz
P. 176

Wszystko to oczywiście pochodziło z napływających stale na rampę
                  Brzezinki żydowskich transportów. Z Węgier, z Grecji i oczywiście
                  z Polski, którą w tym czasie czyszczono z Żydów. Jak na warunki obozu
                  koncentracyjnego, wnętrze tego baraku lśniło i oszałamiało bogactwem.
                  Jego mieszkańcy wyglądali, jak na więźniów, świetnie. Przy przyrządzaniu
                  posiłków śmiali się i dowcipkowali niczym rekruci wojskowi, opowiadający
                  sobie sprośne kawały...
                    Szedłem wolno między dwoma rzędami prycz. Wreszcie dostrzegłem
                  go. Jego prycza, przy której stał, znajdowała się w głębi.
                    Stanęliśmy naprzeciwko siebie, nie wiedząc właściwie, jak się zacho-
                  wać. Byliśmy wyraźnie zażenowani, powiedziałby ktoś – spotykająca się
                  po latach para kochanków. Dzisiaj, kiedy się nad tym spotkaniem zasta-
                  nawiam, myślę, że dręczyło nas nieuświadomione w pełni uczucie wstydu.
                  Wstydu z powodu plajty naszych wizji czy przewidywań, które oparte
                  były, jak się nam wydawało, na niepodważalnym fundamencie nauki...
                  Znaleźliśmy się bowiem w sytuacji, której nie przewidziała teoria i której
                  nie umiała przewidzieć wyobraźnia. Zawsze nam się wydawało, że przy-
                  szłość nie może nas zawieść – a przecież zawiodła. Wydawało nam się,
                  że droga, którą kroczymy, wiedzie nas prosto do celu, a tymczasem...
                    Nawet nie  padliśmy  sobie w objęcia,  jak to  powinno  się odbyć
                  w podobnych okolicznościach i jak to wyglądałoby w literaturze... A może
                  takie zachowanie wydało nam się zbyt patetyczne? Później zrozumia-
                  łem, że reakcją Jerza w chwili tego oświęcimskiego spotkania kierować
                  mogły inne motywy. Zresztą  nie  potrafię  dzisiaj  opisać  tego  wszyst-
                  kiego ze szczegółami, które być może wówczas nie uszły mojej uwagi.
                  Nie potrafię tego wszystkiego odtworzyć już choćby dlatego, że od pierw-
                  szej chwili byłem jak zaczadzony zapachami atakującymi nie tylko mój
                  węch, ale moje podniebienie, mój żołądek, wierzaj mi, paraliżująco...
                  Tu, w Brzezince, czułem znacznie większy głód niż w getcie, gdzie mimo
                  wszystko pożywienie było bogatsze...
                    Ale po kolei. Jerz posadził mnie obok siebie na pryczy. Z miejsca
                  zaczął częstować kiełbasą, pajdami chleba, kawałami boczku. Czynił
                  to w miarę możliwości dyskretnie, by nikt tego nie zauważył. Od razu
                  zabrałem się do jedzenia.

                  174






         Mostowicz_zgck_-010214_.indd   174                                  14-01-31   14:37
   171   172   173   174   175   176   177   178   179   180   181