Page 119 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. "Żółta gwiazda i czerwony krzyż" Arnold Mostowicz
P. 119

co druga wyszywała jakiś wzorek, a kanwa szła jak masło. Tylko że całą
                  kanwę importowano z Czechosłowacji. Bo w Polsce jakoś nikomu nie
                  udało się tak usztywnić utkanego materiału, aby kratki nie straciły
                  wymiarów. Rozumie pan? Gdyby się taką kanwę udało wyprodukować,
                  interes byłby olbrzymi...
                    Więc ów marzyciel teatralny i specjalista od sprzedaży szewiotów
                  i perkali zaczął próbować sił na własną rękę. Po kilkunastu miesiącach
                  prób, przy pomocy paru majstrów z łódzkich fabryk, udało mu się otrzy-
                  mać kanwę, która mogła zadowolić najbardziej wybredny damski gust.
                  Tylko że teraz, by się zabrać do produkcji, potrzebna była gotówka. Dzisiaj
                  mówi się „kapitał” – wówczas mówiło się „gotówka”. A gotówki to ten
                  wynalazca nie miał. Tu się rozglądał, tam się rozglądał, aż w końcu okazało
                  się, że w tym samym co on domu mieszka bogaty Żyd gotowy mu przyjść
                  z pomocą. Nazywał się, dajmy na to, Orkin. Ten Orkin wyczuł, że kanwa
                  to może być złoty interes, a że głowę miał właśnie do interesów, a nie
                  do teatru, po trzech miesiącach jego wspólnik-wynalazca znalazł się na
                  bruku. Bez pieniędzy, bez praw do wyrabiania kanwy, a nawet bez listy
                  ewentualnych nabywców z całej Polski. A to dlatego, że rozmyślał właś-
                  nie wówczas nad inscenizacją Podróży Beniamina Trzeciego Mendele
                  Mojcher Sforima, a nie o odpowiedniej umowie, która by go obroniła
                  przed taką hieną, jak Orkin...
                    Widzi pan tę sytuację... No i ktoś życzliwy poradził mu, by się oddał
                  w opiekę Ślepego Maksa... Nie będę panu zajmował czasu szczegółami.
                  W każdym razie najciekawsze jest to, jak się Ślepy Maks zabrał do sprawy.
                    No więc... Pewnego dnia, powiedzmy, w poniedziałek w porze obia-
                  dowej do Orkina zgłosili się dwaj panowie. Ubrani byli w obcisłe,
                  watowane w ramionach marynarki, szerokie spodnie i cyklistówki.
                  Grzecznie poprosili pana Orkina o chwilę poufnej rozmowy. Otóż przy-
                  szli oni z polecenia pana Maksa Borensztajna, właściciela biura pisania
                  podań. Pan Borensztajn bardzo prosi, aby pan Orkin w ciągu trzech dni
                  podpisał dokument, w którym byłoby czarno na białym napisane, że nie
                  będzie się więcej zajmował sprawami kanwy. Ani on, ani jego syn, ani
                  nikt do dziesiątego pokolenia... Powiedzmy... Dokument ten powinien
                  przesłać temu panu z trzeciego piętra, którego wyrzucił ze spółki.

                                                                        117






         Mostowicz_zgck_-010214_.indd   117                                  14-01-31   14:37
   114   115   116   117   118   119   120   121   122   123   124