Page 113 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. "Żółta gwiazda i czerwony krzyż" Arnold Mostowicz
P. 113

– z angielską. Jasne... A weksle na miarę wełny angielskiej, wystawione
                  przez potęgi świata handlu, rzadko tutaj trafiały. Obrót nimi był już
                  domeną instytucji kredytowych i domów bankowych.
                    Ilu drobnych pośredników żydowskich, ledwo wegetujących kupców,
                  starających się podreperować swoje interesy rzemieślników żyło z dys-
                  konta – tego nie potrafię panu powiedzieć; nawet w tamtych czasach
                  nikt by powiedzieć tego nie potrafił. W każdym razie może pan sobie
                  wyobrazić, że nie były to zarobki krociowe. Tym bardziej że w obiegu
                  znajdowały się również i weksle wątpliwe, niepewne. Nierzadko wynikiem
                  transakcji dyskontowych był zysk nieprzekraczający dwóch – trzech
                  złotych. Ale i ten zysk mógł się łatwo ulotnić, jeśli wystawiający weksel
                  nie wykupywał go w terminie i doprowadzał do protestu. Kilkuzłotowy
                  zysk zamieniał się wówczas w kilkudziesięcio- czy kilkusetzłotową stratę.
                  Co wcale nie było takie rzadkie. Jak też wcale nie były rzadkością przy-
                  padki, kiedy wystawca weksla z góry wiedział, że go nie wykupi i że nikt
                  mu nic nie będzie mógł zrobić, gdyż zamierzał ogłosić upadłość, aby
                  później móc regulować należność w dwudziestu–trzydziestu procen-
                  tach. Oczywiście wierzyciel mógł dochodzić swoich praw na drodze
                  sądowej, mógł uciec się do pomocy komornika, sekwestratora, czy ja
                  wiem jeszcze kogo, ale byłoby to, jak już panu powiedziałem, oddanie
                  się w ręce sprawiedliwości opornej i nierychliwej, a w wypadku upadło-
                  ści, bezsilnej. Cóż więc pozostawało? Pozostawało biuro podań Ślepego
                  Maksa. Mówiłem już panu, że dintojra to rodzaj sądu polubownego.
                  Biuro podań Maksa Borensztajna wzywało wystawcę protestowanego
                  weksla – najczęściej krętacza, szachraja, specjalistę od nieuczciwych
                  upadłości, by polubownie wypłacił ostatniemu posiadaczowi weksla, czyli
                  wierzycielowi – najczęściej ledwie wiążącemu koniec z końcem drob-
                  nemu handlarzowi czy kupcowi, całą należność. Na ogół takie wezwanie
                  podpisane przez biuro podań Ślepego Maksa działało natychmiast. Jeśli
                  nie działało, aparat wykonawczy biura w postaci paru drabów udawał
                  się do mieszkania dłużnika i na początek wywracał mu całe mieszka-
                  nie – z meblami i ich zawartością, do góry nogami. Dalsze argumenty
                  nie były zazwyczaj potrzebne. Jeśli wystawca zaprotestowanego weksla
                  nie wiedział przypadkiem, kim jest Ślepy Maks, życzliwe dusze szybko

                                                                        111






         Mostowicz_zgck_-010214_.indd   111                                  14-01-31   14:37
   108   109   110   111   112   113   114   115   116   117   118