Page 96 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 96

– Na czym?
             Okazało się, że wypisuje niekoszerne mezuzy. Po raz kolejny wszyscy
           ryknęli śmiechem.
             – A co z knajpą „Ezra”, znów została otwarta?
             – Tak, była otwarta przez kilka tygodni i znów ją zamknęli.
             – Czemu?
             – Bo przyłapali kucharza, jak wsadzał swojego fiuta do garnka z mlekiem.
             Tym razem ja też zaśmiewałem się razem z nimi. Śmiech uwolnił coś
           w moim sercu. Miałem wrażenie, że Szmil Grib specjalnie próbuje mnie
           rozśmieszyć, żebym zapomniał o kłopotach mojej mamy, i w głębi duszy
           dziękowałem mu za to.
             – Szmilu, myślisz, że moja mama jeszcze wróci?
             – Oj, Awrumie Lajb, czemu pytasz? Matki zawsze wracają. Dzieci zawsze
           uciekają. A teraz, Chawale, zabierz naszego bohatera do kuchni i nakarm go
           tak, żebyśmy usłyszeli, jak mu brzuch pęka, a ty, gówniarzu, pójdziesz potem
           spać. Chawale naszykuje ci jakiś kąt w kuchni.
             Potem chciałem zostać sam. Chawale to zrozumiała. Naszykowała mi
           siennik, okryła mnie swoim płaszczem, po czym cichutko się oddaliła.
             Leżę z zamkniętymi oczami i trudno mi zasnąć. Może dlatego, że się obja-
           dłem. Obrazy wokół mnie zasnuwają się mgłą coraz bardziej i bardziej, zapadam
           w sen. Nagle budzi mnie hałas otwieranych drzwi i połową oka widzę głowę
           Chawale, która zagląda do środka. Sunie na czubkach palców, żeby mnie nie
           zbudzić, staje przed lustrem i poprawia sobie włosy. Z torebki wyjmuje szminkę,
           maluje usta. Twarz ma nieco pożółkłą, z czarnymi pieprzykami. Pod oczami
           opadają jej małe woreczki skóry, nos ma koślawy, na nim czerwone pryszcze,
           jakby go obsypano grubym żwirem. Śmieszą mnie jej grymasy przed lustrem.
           Przez chwilę Chawale gniewa się na kogoś, a potem chichocze albo robi obrażo-
           ną minę. Od czasu do czasu zerka na mnie, sprawdzając, czy śpię. Spryskawszy
           się wodą kolońską, wyjmuje chusteczkę w kolorze swoich ust. Oj, jakże bym
           chciał, żeby już sobie poszła i zostawiła mnie wreszcie samego, ale na próżno.
           Kiedy jest już przy drzwiach, nagle zawraca do ubikacji. Ubikacja to wysoki ku-
           beł oddzielony zasłoną. Spod zasłony wystają czubki jej butów. Chawale siusia
           głośno jak kobyła, w trakcie nucąc żydowską piosenkę miłosną o narzeczonej,
           która nie umiała wybrać spośród pięciu kawalerów i tak długo się wahała, kogo
           wybrać, że w końcu została sama. Ależ ona natrętna, niechby już poszła sobie
           w diabły. Później, gdy ją lepiej poznałem, całkowicie zmieniłem o niej zdanie.
     94    Opowiedziałem Szmilowi Gribowi, co o niej myślę.
   91   92   93   94   95   96   97   98   99   100   101